Szwajcarskie fondue i rockowe jodłowanie...

poniedziałek, lutego 15, 2016 Sagitta's world 5 Comments


W swoim poście pt. "Dokładnie dwa lata temu..." pisałam o książkach, które kupiliśmy przed naszym wyjazdem do Szwajcarii. Ostrzegałam przed ich zakupem osoby, które nie mają doświadczenia z tym krajem. Bo kto się zdecyduje na przeprowadzkę, czytając na przykład, że jak się przekroczy prędkość o kilka kilometrów, to Szwajcar spisze numer rejestracyjny i doniesie komu trzeba? Albo, że zanim Szwajcar zaprosi Cię do siebie do domu, to miną lata. Szybciej wezwie policję, jak uruchomisz prysznic po 22. I w żadnym wypadku nie gadaj ze Szwajcarem o pogodzie, bo to temat zbyt głupi i jak powiesz, że strasznie dziś zimno, to Szwajcar patrząc na Ciebie, chłodno i z politowaniem, odpowie: "Zima jest". I wtedy już na pewno nie masz co liczyć, że kiedykolwiek Cię do siebie zaprosi... Game is over! 

Wyobrażacie sobie, jak trudne były nasze pierwsze dni tutaj?

"Jest 21:50. Nie ryzykuję, umyję się rano."
"Patrz na prędkościomierz! Masz o 1 km za dużo." 
"Słyszę sąsiadów na klatce. Zaraz wyjdziemy, nie spieszy się. Bo o czym będziemy z nimi gadać? O pogodzie?" 
"Co tak w tym domu śmierdzi? - Śmieci (tak, to na pewno są śmieci, myłam się przecież rano...). - Dlaczego ich nie wyrzucisz? - Nie przeczytałam jeszcze całej instrukcji segregowania, a policja śmieciowa czyha." 

Wiele się zmieniło, kiedy po kilku dniach przyszedł do nas szwajcarski sąsiad z powitalną butelką wina, a po kilku tygodniach jego żona stwierdziła, że musimy kiedyś do nich wpaść na kawę lub grilla. Wow! 

Po roku wręczyli nam klucze do swojego mieszkania. Nieważne, że nie mieli w sumie innego wyjścia, bo musieli pilnie wyjechać do Włoch i nie mogli zabrać ze sobą kota. Chodziliśmy dumni jak pawie: mamy klucze do mieszkania szwajcarskich sąsiadów i w dodatku szwajcarskiego kota pod opieką. Osiągnęliśmy najwyższy poziom zaufania z ich strony, poziom 'master'!

Wysoki poziom zażyłości osiągnęliśmy natomiast, kiedy pewnego dnia dostaliśmy maila od sąsiadów: "Zapraszamy w sobotę do nas na fondue". Zaproszenie nie byle jakie, bo wśród imion zapraszających znalazło się też imię kota. Ha! Godziny zabaw z kotem jego ulubionym sznurem przyniosły efekt zadowalający.

Przy konsumowaniu wspólnie serowego fondue, darowali nam zabawę, polegającą na tym, że kiedy podczas maczania chleba w serze, kawałek chleba niefortunnie wpadnie do gara, musisz robić jakieś głupie rzeczy w stylu tych z weselnych gier w fanty. Sąsiad wymyślił zabawę fajniejszą. Zabawę "Swiss or not?". Otóż puszczał anglojęzyczne kawałki, a my mieliśmy za zadanie odgadnąć, czy kapela pochodzi ze Szwajcarii, czy nie. 
Banał, powiecie... Jak jodłują to szwajcarskie. Otóż nie. Okazuje się, że oni nie tylko jodłują! I tak dzięki zabawie odkryłam zespół rockowy pochodzący ze Szwajcarii, Gotthard*. 

"Eagle": https://www.youtube.com/watch?v=mHyB7q5fxjY
"Heaven": https://www.youtube.com/watch?v=apP448jksho

Zabawa trwa dalej. Poprzeczka idzie wyżej. Przechodzimy do piosenek śpiewanych po szwajcarsku. Jaki to szwajcarski dialekt? 
A dialektów 'szwajcarskiego niemieckiego' jest ponoć ponad 20, przy czym ja jestem na etapie odróżniania ogólnego 'schwyzerdütsch' od 'hochdeutsch'. Jak ktoś zaczyna do mnie gadać i go w ogóle nie rozumiem, to z całą pewnością mogę stwierdzić, że to nie jest wysoki niemiecki. I różnicy mi nie robi żadnej, czy to w dialekcie zuryskim, czy berneńskim przemawia. Się nie dogadamy i już. No bo, jak się dogadać, nie znając szwajcarskiego, kiedy na przykład 'Küchenschrank' to po szwajcarsku 'Chuchichäschtli'?!...

* Tak na marginesie: żeby fanka muzyki rockowej nie słyszała wcześniej o kapeli Gotthard, to d... nie fanka!

5 komentarzy :

  1. Ludzie, co wy się tak stresujecie innym stworzeniem człowieczym :) i kocim :) Będą się was bali wyczuwając to coś. Coś na zasadzie że jak ktoś za wszelką cenę nie chce mnie wkurzć to może sam należy do tych co się wkurzą o najmniejszy występek z mojej strony :0 Miewam takie rozkminki... może to ja się za bardzo stresuje...:D
    A tak poważnie to śmiesznie z tym gadaniem o pogodzie. Tu (w Szwecji) jest dokładnie na odwrót- jest powszechnie uznane jako odpowiednia i porządana forma wymiany zdań kiedy utkniesz z sąsiadem w windzie bezlitośnie powoli zjeżdżającej w ciszy piętro po piętrze :) Szwedzi właściwie chyba tylko o pogodzie ze sobą gadaja gdy się blisko nie znają.
    Chociaż też internet straszy tymi Szwedami bardzo, a ciągle wpadamy na samych miłych i przyjemnych.Ale w istocie ciężko o jakieś silniejsze więzy z nimi. Hmmmm
    Sagitto, Twoje pisanie jest mi (zbudzonej z nieprzytomnej drzemki o 20:00 z jakimiś dezorientującymi jazdami) jak balsam na duszę. A na codzień też. DON'T stop! :) Przy okazji burzy do pisania że hej! Jak mi małe podrosną to pójdę w Twoje ślady, a tymczasem będę Ci czasami spamować sekcję komentarzy :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten stres, to przez te książki przeczytane przed przeprowadzką. Na szczęście minął po krótkim czasie naszego pobytu tutaj :)
      I spokojnie ze Szwajcarem można pogadać o pogodzie, sami zaczynają ten temat, narzekając nieraz, że za zimno, za gorąco, że wieje, że śniegu nie ma :) I doświadczenia mamy podobne, jak Ty ze Szwedami. Jeszcze się nam żaden Szwajcar niemiły nie trafił, coby na policję na nas donosił :)
      Prysznic po 22 w każdym razie już nie stresuje ;)

      Usuń
    2. Ps. I czekam na Twoje komentarze i na Twojego bloga :) Buziaki!

      Usuń
  2. Dobrze sie czyta, ciekawe historie oby tak dalej! :)

    OdpowiedzUsuń