Szwajcaria, jakiej (może) nie znacie...

wtorek, stycznia 31, 2017 Sagitta's world 4 Comments


Mija kolejny rok mojego pobytu w Szwajcarii. Kraju, który zaskoczył mnie pozytywnie i na który generalnie nie mogę narzekać :) Co mnie zaskoczyło w kraju sera i zegarków? Kraju, którego mottem jest: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Czego nie wiedziałam przed przeprowadzką tutaj? Poniżej zestawienie szwajcarskich ciekawostek, które są uzupełnieniem do postów Czym Szwajcaria zaskakuje... i Porządek musi być...

Mandaty. Wysokie mandaty. Bardzo wysokie mandaty!
Kiedy wjeżdżamy samochodem do Szwajcarii - szczególnie od strony Niemiec, gdzie na większości odcinków autostrad nie ma ograniczeń prędkości - świat jakby zwalnia. Maksymalna prędkość na autostradzie wynosi 120 km/h, ale bardzo często ograniczenie spada do 100 km/h, a nierzadko 80 km/h. Przekroczenie prędkości na szwajcarskiej 'autobahnie' o ponad 25 km/h oznacza skierowanie sprawy do sądu. W terenie zabudowanym - o ponad 15 hm/h. Jak się ktoś naprawdę mocno rozpędził dostaje mandat proporcjonalny do zarobków i traci auto, którym zaszalał. Bugatti Veyron na przykład. Nie swoje na dodatek. Własność ojca. Auć!

Pogoda barowa.
Zawsze myślałam, że najbardziej deszczowym miastem w Europie jest Londyn. I byłam o tym przekonana, dopóki nie trafiłam do Zurychu. W lutym, 3 lata temu, pierwsze dni były piękne i słoneczne. Po 30 latach mieszkania w 'krakowskiej niecce' - z szarym niebem i smogiem - była to dla nas wspaniała odmiana. Myśleliśmy, że codziennie będziemy się budzić w piękny, słoneczny dzień. A potem przyszła wiosna... I lato... I jesień też przyszła... A potem przestało lać. Zaczęło sypać...

Mieszkaniowe niespodzianki.
Jak tak ciągle pada lub sypie (chociaż ostatnimi laty tak bardzo nie sypie), to dużo czasu spędza się w pomieszczeniach zamkniętych. Ci, co mają więcej szczęścia, spędzają mniej czasu w 'korporacyjnych zagrodach', a więcej w 'zagrodach mieszkalnych' ;) Szwajcarskie mieszkania nie są ponumerowane. Zamiast numerów widnieją tabliczki z nazwiskiem mieszkańca (na skrzynce pocztowej, domofonie, przy drzwiach). Mieszkania posiadają gniazdka inne niż w Polsce. Wtyczki z bolcem typu polskiego - mimo wszelkich starań - do takiego kontaktu się nie wsadzi. Potrzebna przejściówka. Kiedyś nasi Goście, którzy przyjechali do nas ze Szwecji ze sprzętem ze Stanów, wybudowali niezłe cacko z tych wszystkich przejściówek :)

Wiele budynków wielomieszkaniowych posiada wspólną pralnię z suszarnią. W niektórych z nich są specjalne zapisy na termin prania. W innych tzw. 'kto pierwszy ten lepszy'. Dobrym rozwiązanie jest zainstalowanie swojej pralki w mieszkaniu. Ale na to potrzebna jest zgoda właściciela lub administracji budynku. Pisemna.

Piwnica bardzo często ma także funkcję schronu. Wyposażona jest w betonowe, masywne drzwi. Od kilku lat nie ma już obowiązku budowania obiektów z obowiązkowym schronem. Do budynków, które schronu nie posiadają przypisany jest schron w pobliskim budynku. Kiedyś rozdawano też informację, co w takim piwnico-schronie powinno się znaleźć. Patrząc na piwnicę Sąsiadów jednym z punktów musiało być: "Wino! Dużo wina!". Czymś w końcu trzeba popić tabletkę z jodem, którą mieszkańcy dostają pocztą na wypadek awarii w jednej z pięciu elektrowni atomowych.

Schrony znajdują się nie tylko w budynkach mieszkalnych. Bardzo często tę funkcję spełniają duże parkingi podziemne, czy tunele drogowe.

Samoobsługowe stoiska.
Dawno temu, czytając o Bornholmie, trafiłam na informację, że często przy drodze trafić można na stoiska/budki ze świeżymi warzywami i owocami. Bez obsługi. Ważysz, odpowiednią kwotę wrzucasz do kasy-puszki, zabierasz towar. Pomyślałam wtedy, że w Polsce te warzywa i owoce zniknęłyby tego samego dnia razem z puszką, wagą i budką. Nawet z innym kupującym przez nieuwagę i pośpiech...

W Szwajcarii takie stoiska spotyka się bardzo często. Można kupić owoce, warzywa, sery itd. Można kupić w ten sposób bukiety kwiatów, ewentualnie wybrać rosnące na polu tulipany czy róże, ściąć osobiście i wrzucić pieniądze do kasy. Można...

(Sekretne) życie szwajcarskich zwierzaków.
Posiadanie psa w Szwajcarii wiąże się z obowiązkiem ukończenia kursu przez przyszłego posiadacza oraz jego pupila. W specjalnej szkole dla psów szkoli się czworonogi w kwestii bezpieczeństwa na drodze, prawidłowego zachowania w stosunku do innych psów i ludzi itp. Podejrzewam, że uczy się je także, jak nie szczekać, bo bardzo rzadko psy w Szwajcarii słychać. Obowiązkiem właściciela jest także rejestracja psa w gminie, uiszczenie opłaty za jego posiadanie i oczywiście dopilnowanie wszystkich szczepień.

Osoby, które chcą wejść w posiadanie zwierząt domowych uznawanych za towarzyskie muszą nabyć minimum dwie sztuki. Zabronione jest trzymanie tylko jednej świnki morskiej, chomika, czy myszy. Zapomnijcie o jednej złotej rybce w szklanej kuli (w sumie dwie rybki spełnią dwa razy więcej życzeń). Poza tym taka złota rybka musi mieć odpowiednio dużą szklaną kulę (przy czym ta kula nie może być kulą). Inaczej nici z zakupu.

Z tymi rybkami jest w ogóle dość ciekawa sprawa. W 2006 roku pewien szczupak z Jeziora Zuryskiego miał swojego adwokata, który oskarżył wędkarza, że przy wyciąganiu ryby dopuścił się okrucieństwa. Wędkarz został w końcu uniewinniony. Razem z naszym Sąsiadem, zapalonym wędkarzem, cieszymy się z takiej decyzji, a wyfiletowane szczupaki, które do mnie trafiają, traktuję - na wszelki wypadek - z należytą ostrożnością.

Społeczeństwo demokratyczne.
Szwajcarzy o najważniejszych sprawach swojego kraju decydują w referendach. Podejmują często decyzje, które Polakom mogą się wydawać 'dziwne'. Odrzucenie podstawowego dochodu dla każdego dorosłego obywatela w wysokości 2500 franków miesięcznie, odrzucenie dodatkowego dnia urlopu, odrzucenie podwyższenia limitu prędkości na autostradach. Ale oni wiedzą, co robią...

Inne ciekawostki.
Berno wcale nie jest stolicą Szwajcarii. Znaczy... Niby jest, ale jednak nie do końca. Formalnie nie jest. De facto jest. Gdyby było formalnie, to inne szwajcarskie miasta mogłyby się obrazić.

Matterhorn (4478 m n.p.m.), który widnieje na opakowaniu Toblerone (wkomponowana zresztą jest tam sylwetka niedźwiedzia - symbolu Berna, gdzie produkowana jest ta szwajcarska czekolada) nie jest najwyższym szczytem Szwajcarii. Najwyższym jest Dufourspitze (4634 m n.p.m.) w kantonie Vallis.

Alkohol można spożywać w miejscach publicznych. Nie wolno przy tym śmiecić i zakłócać porządku.

Kobiety w Szwajcarii czynne prawo wyborcze uzyskały dopiero w 1971 roku. Kanton Appenzell jako ostatni przyznał im prawo dopiero w 1990 roku. Z tego, co mówi Kolega Szwajcar, tak naprawdę przed przyznaniem kobietom praw wyborczych, decyzja podejmowana była wspólnie w każdym domostwie, a mężczyzna jedynie wrzucał głos do urny. Kwestia zaufania do małżonka ;)

Rada Federalna - czyli rząd - wybierana jest na 4 lata i składa się z 7 członków. Każdego roku wybierany jest spośród Rady jej przewodniczący (lub przewodnicząca), czyli prezydent. Prezydenta można czasami spotkać w pociągu, którym podróżuje do pracy.

Szwajcarskie pociągi poza tym, że są bardzo punktualne, są bardzo czyste i ciche. Nie słychać tak charakterystycznego dla pociągów w Polsce odgłosu 'tuk tuk, tuk tuk, tuk tuk' :)

Co roku w pierwszą środę lutego odbywa się test syren alarmowych. Jest wtedy zdecydowanie głośniej niż w tym spocie, który informuje o próbnym alarmie: Spot zum Sirenentest.

Żeby w tym płynącym czekoladą kraju przebywać dłużej niż 3 miesiące potrzebne jest pozwolenie na pobyt. I szanowanie panujących tu zasad.

4 komentarze :

Był słoneczny, chłodny dzień...

czwartek, stycznia 26, 2017 Sagitta's world 4 Comments


Dokładnie wtorek. Dokładnie rok temu. Tego dnia powitałam Was po raz pierwszy w "Świecie Sagitty" Pisać każdy może... i zadałam pytanie, czy ja w ogóle pisać powinnam? Biorąc pod uwagę to, jakie przeboje miałam przy wrzucaniu pierwszego posta, pytanie było zdecydowanie na miejscu... Czy po roku znam na nie odpowiedź? Hmmm.... Pewna jestem, że przygoda z blogiem to jedna z fajniejszych przygód w moim życiu. I myślę, że... 'chyba-raczej-na pewno' powinnam! ;)

Archiwum bloga pokazuje, jak bardzo były płodne pierwsze tygodnie. Pomysły na wpisy - a była ich w tym czasie cała masa - najczęściej przychodziły tuż przed zaśnięciem. Parę nocy miałam wtedy z głowy. Posty zaczęły pojawiać się potem rzadziej (pomysły trochę 'siadły', wena robiła sobie zbyt często wolne), ale praca nad nimi sprawiała mi i nadal sprawia ogromną przyjemność.

Dzisiaj pojawia się 40-sty post. Urodzinowy. Jest czwartek. Co innego miałabym przygotować z tej okazji, jeśli nie... 'Throwback Thursday' :) Zobaczcie, co działo się od czasu pojawienia się pierwszego wpisu (miejsca są podlinkowane). 
#TBT
W lutym w Chamonix wjechałam windą na pierwsze piętro, czyli na... 3842 m n.p.m. Ze szczytu Aiguille du Midi podziwiałam górujący Mont Blanc. Zrobiłam "krok w otchłań" w kapciach. 
W marcu zachwycałam się moimi ulubionymi jeziorami - Klöntalersee i Caumasee - w ich zimowej odsłonie. Przygotowywałam się do świątecznej wizyty Gości z Polski, z którymi spacerowałam potem m. in. nad Walensee
W kwietniu bawiłam się na ślubie Kuzyna w USA, 'złaziłam' Manhattan, jechałam żółtą taksówką, dopingowałam Rangers'om w Madison Square Garden. Stwierdziłam, że 'Miata wymiata'. Odwiedziłam Uniwersytet w Princeton, wyglądałam niedźwiedzi w Pensylwanii, chodziłam po śladach "The Affair" w Montauk
W Puerto Rico stłukłam tyłek w "El Yunque", piłam najlepszą lemoniadę, podziwiałam iguany, wpłynęłam do zatoki bioluminescencyjnej. Chroniłam się jak mogłam przed Ziką. Skutecznie.
W maju przybyli kolejni Goście. Odwiedziłam włoskie Bellagio - urocze miasteczko nad jeziorem Como, które było inspiracją dla hotelu "Bellagio" w Las Vegas. 
W czerwcu kibicowałam "biało-czerwonym". Żegnałam "Ed Force One" na lotnisku w Zurychu. Poza tym lało, i lało, i lało...
W lipcu z Gośćmi odkrywałam stare miejsca na nowo. Zjadłam mnóstwo szarlotek w Berggasthaus Schwammhöhe z widokiem na Klöntalersee w odsłonie letniej. Wjechałam Hammetschwand Lift na Bürgenstock. Spacerowałam drewnianym Kapellbrücke w Luzernie. Jadłam znakomitą zupę gulaszową z widokiem na Aletschgletscher. Przechadzałam się tamą Emosson i podziwiałam widoki na przełęczy St. Bernard.
W sierpniu obserwowałam świstaki w Szwajcarskim Parku Narodowym "Val Trupchun". Zauroczyła mnie Guarda. Dzięki uprzejmości szwajcarskich Sąsiadów miałam okazję poznać Zürichsee z zupełnie innej strony. Zachwycałam się pięknem polskiego krajobrazu i radowałam chwilami z Bliskimi. 
We wrześniu po raz pierwszy na żywo zobaczyłam Kings of Leon. Udało mi się w końcu dotrzeć do Doliny Verzasca. Pierwszy weekend jesieni przywitałam na wodach Jeziora Zuryskiego.
W październiku odkryłam wodospad Berglistüber i piękno KlausenpassZnowu dotarłam do lodowca Aletsch, a Zugersee odsłoniło przede mną swoje piękne, jesienne oblicze. W okolicy Viamala spotkałam niezłą modelkę ;)
W listopadzie obserwowałam pochód z rzepami w Richterswil - Räbechilbi. Robiłam świece z wosku pszczelego, stroik świąteczny i takie tam inne świąteczne pierdoły ;) Piłam grzane wino w doborowym towarzystwie na jarmarku świątecznym w Zurychu. Nie mogłam doczekać się już Bożego Narodzenia!
W grudniu odwiedziłam Morgarten. Spacerowałam po jarmarkach świątecznych w Mediolanie. Zaniemówiłam w Duomo di Milano. Spędziłam wspaniały, świąteczny i rodzinny czas w Polsce.
W styczniu (dosłownie kilka dni temu) próbowałam swoich sił na pierwszych zajęciach kursu florystycznego. Mam nadzieję, że z kwiatami się dogadam ;)
To był piękny rok. Pełen cudownych spotkań, doznań i miejsc. Była też - czego zdjęcia nie pokazują - tęsknota i borykanie się z czasami niełatwą rzeczywistością na tzw. obczyźnie, z własnymi słabościami. Ale przecież takie właśnie jest życie...
Dziękuję Wam za obecność w moim świecie! Tym wirtualnym i tym rzeczywistym.
Sagitta

4 komentarze :