Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Portoryko. Pokaż wszystkie posty

Coqui w El Yunque...


Tropikalny las deszczowy "El Yunque" w Puerto Rico położony jest w północno-wschodniej części wyspy, na zboczach gór Sierra de Luquillo. Jest to jedyny las deszczowy w  systemie lasów narodowych US. Z uwagi na jego położenie - na południe od zwrotnika Raka - nie występuje tu pora sucha i deszczowa. Deszcz pada przez cały rok. Zazwyczaj są to 10-15 minutowe obfite opady, po których wychodzi słońce, a niebo staje się znowu cudownie niebieskie.

W lesie znajduje się kilka szlaków prowadzących w głąb bujnej zieleni. Przy wejściach na szlaki znajdują się parkingi - jak przystało na amerykański styl dojeżdżania wszędzie samochodem.  Ma to swój plus - oszczędza czas i nogi.

Wybierając się do "El Yunque":

1. Pamiętaj o spray'u na insekty. Spryskaj się przed wejściem do lasu (o ile nie zrobiłeś tego wcześniej). Nie ma co wracać z wakacji z przenoszoną przez komary ziką, czy dengą. Na szczęście jadowite zwierzęta tu nie dotarły.

2. Nie reaguj na coś, co wydaje Ci się, że jest rozrzuconymi wszędzie po lesie gazetami. Nikt nie naśmiecił. To są liście.

3. Jeśli jesteś morsem lub po prostu uwielbiasz kąpać się w lodowatej wodzie (czyli jesteś morsem), to koniecznie weź ze sobą kostium kąpielowy/kąpielówki. Wykorzystaj pod "La Mina Falls". Zanim się dostaniesz pod sam wodospad, czeka Cię przejście po podwodnych, śliskich głazach. Ostrożnie!

4. Ubierz odpowiednie buty. Trasa prowadząca do "La Mina Falls" jest bardzo śliska. Z moich obserwacji wynika, że osoby idące tam w klapkach są bardziej czujne i upadają rzadziej niż te w butach sportowych. Uważaj na każdy krok. Staraj się nie wywrócić i nie spłoszyć Amerykanki idącej za Tobą, bo jej czas zejścia może się potem wydłużyć do kilku godzin (normalnie zajmuje około 15 minut).

5. Nie zgub się. Las jest gęsty. Nie oddalaj się od szlaków. Inaczej możesz zostać odnaleziony po paru godzinach. I zmęczony dudniącym w głowie "coqui, coqui, coqui..."*.

6. W drodze powrotnej z "La Mina Falls", tuż przy wyjściu, koniecznie kup lemoniadę! Być może następnego dnia będziesz chciał wrócić do lasu tylko po nią. Tak Ci posmakuje.

7. Weź ze sobą pokarm dla kotów. Typowe zwierzęta tropikalne... Jest ich tam mnóstwo. Normalnie raj dla Szwajcarów!**

* Dźwięk wydawany przez małe żabki "Coqui", będące symbolem Puerto Rico.
** Jak ktoś czytał post "Kot w śmietanie" to zrozumie ;)

No-see-ums...


Niektórzy z Was być może czekają na opowieści z ostatniej podróży, przypominające te z postów o czarnym jeźdźcu w Cali, o nocy w strefie UFO w Nevadzie, czy przygodzie z łódką w Szwecji.

Nie mam tym razem tak mrożących krew w żyłach historii. Bo czym w porównaniu z tamtymi jest pozostawiona na lotnisku JFK, w drodze powrotnej z Puerto Rico do Nowego Jorku, siatka z 'Duty Free' z portorykańskim rumem, o której sobie przypominasz po dwóch przystankach w lotniskowym pociągu, jadąc po odbiór wynajmowanego samochodu? I którą w międzyczasie, gdy po nią wracasz, obstawia już pół lotniskowej służby...

Albo telefon, który upada tuż przed wejściem na JFK (przed wylotem na Karaiby) i rozstrzaskuje się tak, że właściciel (czyli Mąż, niektórym znany też jako Bob*) przeklina moment, w którym ustalał sobie 'pattern' odblokowujący komórkę, bo tylko w jednym miejscu nie chce złapać tej cholernej kropeczki. A potem razem z Bobem przeklinasz moment, kiedy o 3 w nocy zaczyna dzwonić budzik i nie możesz go wyłączyć...

Albo kiedy w czasie histerii, która z powodu wirusa Zika panującego w rejonach Karaibów ogarnęła położoną tysiące kilometrów dalej Europę i całe USA, bo zachorował pierwszy 'biały', mimo psikania się najbardziej cuchnącym preparatem rekomendowanym przez WHO i pewności, że żaden komar nie zaatakuje nikogo od Puerto Rico po Barbados, jesteś pogryziony na całym ciele. Patrzysz na te swoje czerwone kropeczki i z ulgą stwierdzasz, że - chociaż swędzi podobnie - to nie są ugryzienia po komarach  (ale może to jakieś karaibskie pchły?). A potem ten moment, kiedy w dniu poprzedzającym wylot znajdujesz w szafie karteczkę, że te bestie, co tak pogryzły, to są jakieś "No-see-ums" - małe muszki. Niegroźne. Ale upierdliwe...

Albo te pojawiające się na portorykańskiej autostradzie znienacka, tuż przed maską, rozerwane opony ciężarówek...

Czym te historie są w porównaniu z perspektywą nocy spędzonej wśród kojotów lub na środku morza? No czym?