Portorykańskie Coquito...

poniedziałek, marca 21, 2016 Sagitta's world 6 Comments


Niewątpliwie jednym z plusów przeprowadzki do Szwajcarii jest dla mnie możliwość uczęszczania tutaj na kurs języka niemieckiego wraz z emigrantami z różnych zakątków świata. Cztery razy w tygodniu, w trzech różnych grupach, bez konieczności odbywania podróży, czy pracy w międzynarodowej korporacji, mogę poznawać ich zwyczaje, także kulinarne.

Co jakiś czas konsumuję z przyjemnością różne smakołyki (również alkoholowe), przynoszone przez moich współkursantów*. Podczas zajęć, w celu lepszego 'pochłaniania niemieckiego', serwowano już między innymi: ciasto hiszpańskie "Tarta de Santiago", szwedzkie ciasteczka cynamonowo-kardamonowe podawane z domowej roboty i alkoholowym (w niebiesko-żółtym sklepie meblowym sprzedają bezalkoholowy) Glögg'iem, japońskie ciasteczka, kolumbijskie cukierki kokosowe, francuskie trunki (ale nie pamiętam jakie...). Miło wspominam przygotowane przez obywatelkę Singapuru słodkości na Nowy Chiński Rok.

Także na niemieckim miałam okazję pić herbatę tybetańską, która była - przyznać trzeba - dość specyficzna i nie wszystkim przypadła do gustu. Herbata ubijana jest z jaczym masłem i... solą. Moje kubki smakowe to dość otwarte na nowości kubki. Są zdecydowanie ciekawe świata. Dopóki im ktoś nie poda brukselki lub produktów kozich... Lub kota w śmietanie.

Kolejnym rarytasem była samosa oraz watalappan, własnoręcznie przygotowane przez obywatelkę Sri Lanki. To drugie nie za bardzo podeszło mojej ciężarnej Koleżance. Problem tkwił w szczególności w konsystencji, przypominającej... hmmmm... Kojarzycie odświeżacz powietrza w żelu? To to wyglądało jak ten wkład żelowy po wymieszaniu wkładu morskiego z leśnym. W smaku natomiast było baaardzo słodkie.

W styczniu odwiedziłam swoją portorykańską Znajomą z kursu. Podała mi trunek, który przygotowywany jest w Puerto Rico w okresie świątecznym. Co prawda nie chodzi o Święta, które nadchodzą, ale biorąc pod uwagę wielkanocne tendecje pogodowe w ostatnich latach, to nie wiadomo, czy nie będą bardziej przypominały Świąt Bożego Narodzenia. Poza tym w sumie każda okazja jest dobra, żeby spróbować Coquito.

Mała uwaga: niektórzy nie dodają do niego żółtek. Znajoma dodaje. I z nimi jest przepis. Banalny, szybki i dobry!

6 komentarze :

Szwajcario! Nieładnie...

czwartek, marca 17, 2016 Sagitta's world 2 Comments


Bardzo byłabym rada, gdyby wiosna zawitała już do Szwajcarii. Z dwóch powodów. Po pierwsze: już mam dość zimy i zimna. Po drugie: ciągnąca się w nieskończoność zima może absolutnie popsuć relacje międzyludzkie. Zaczynają się tu bowiem dziać rzeczy przedziwne... Rzec by można: zupełnie 'nieszwajcarskie'...

Dwa dni pod rząd miałam kontrolę biletów w autobusie, co mi się przez dwa lata nie przytrafiło nigdy (w pociągu owszem, kilka razy). Podczas pierwszej kontroli byłam świadkiem, kiedy po ujawnieniu się 'Kanarów' jeden z podróżujących nacisnął szybko przycisk 'STOP', że niby na następnym przystanku musi wysiąść. 'Czituje' jak nic. I już się drzwi uchylają, już się facet "wita z gąską", kiedy Pan Kanar gościa dopada. Gość zdziwiony i oburzony: "Teraz mam pokazywać bilet?! Przecież wysiadam!". Młody chłopaczek chciał wykorzystać sytuację i - biorąc przykład ze starszych - też czmychnąć. Żadnemu jednak się to nie udało. Obaj zostali dorwani. Minus 100 franków na głowę. Druga sytuacja, dzień kolejny: starszy Pan z kwitkiem mandatowym w ręku, krzyczący na cały dworzec, przeklinający kontrolerów. Się zaczyna robić 'grubo'...

Ale przy tym, co przytrafiło się nam kilka dni temu, te 'akcje' to jest pikuś. W niektórych mieszkańców Szwajcarii, dotąd spokojnych i kulturalnych, wstąpiła - za przeproszeniem - tak zwana 'ciota'...

Rzecz się dzieje koło godziny 20:40 w naszym domu i w bliskiej jego okolicy - 'za płotem'. Rozmawiamy, jak to emigranci, na skype. Mamy uchylone okno. I nagle przez to okno wpada kamień. A potem drugi. Ktoś tam pod tym oknem po szwajcarsku 'psioczy'. Sąsiad z domu z naprzeciwka. Nie miałam jeszcze okazji kłócić się po niemiecku i mimo, że znam słowa 'verpiss dich' i 'arschloch', które mogłabym z łatwością wpleść w wypowiedź, to do walki z 'arschlochem' zostaje wystawiony Małżonek i po angielsku pyta, co się 'Szanownemu Panu' nie podoba. Pan w swoim ojczystym języku z dumą stwierdza, że on po angielsku nie mówi i że posługuje się wyłącznie szwajcarskim. Ponieważ wiemy, że chłop angielski rozumie, a po angielsku nie mówi prawdopodobnie tylko przez złośliwość, to Mąż informuje go, że przed wskazówkami jeszcze długa droga do 22 i że jedyne co robimy, to rozmowa. "Ganz egal!" - pada z drugiej strony. I to wszystko można by było jeszcze przełknąć, gdyby nie kolejne słowa, które padają z jego ust: "Russland (niezrozumiałe) nach Hause!". Luzik, nie mówi do nas. Rosjan wygania... Pewnie z Syrii...

Drogi, wróć... Tani Panie! Pan za lekko tymi kamieniami rzucił, Panie Kochaniutki! Do Polski ledwo doleciały. Mocniej trzeba!

Komentarz mój jest taki*: gość zachował się tak, jak w jednym memie z psem: "To była tylko jedna mała kiełbaska, a mordę drze, jakby cały prosiak mu zginął". Zupełnie nieadekwatnie do sytuacji... 'Jedliśmy kiełbaskę' zgodnie z przepisami!


PS. Swoją drogą zuch, że z Rosjanami zadziera. Pytanie, czy o Polakach słyszał?... ;) I żeby nie było - będziemy się bronić przed czymś takim jak Polacy, ale wszystko w zgodzie z prawem!

* Mariusz "Sagitta" Kolonko ;)

2 komentarze :

Raj dla fotografów...

środa, marca 16, 2016 Sagitta's world 2 Comments


... czyli Kanion Antylopy.

Położony w stanie Arizona, w pobliżu miejscowości Page, na terenie Rezerwatu Indian Navajo, będących jego właścicielami.

Ten szczelinowy kanion, który powstał na skutek erozji piaskowca, składa się z dwóch części: dolnej (Lower Antelope Canyon) oraz górnej (Upper Antelope Canyon). Zwiedzanie zarówno górnej, jak i dolnej części możliwe jest tylko podczas organizowanych przez Indian wycieczek. Nie ma możliwości samodzielnego wejścia (wejście takie jest traktowane jako wtargnięcie na prywatny teren). Zwiedzanie tylko z doświadczonym przewodnikiem odbywa się w związku z groźbą wystąpienia tak zwanej 'powodzi błyskawicznej' ('flash flood'). Podczas nagłych i obfitych opadów deszczu woda nie wsiąka w twarde jak skała podłoże, lecz szybko spływa w dół kanionów do - znajdującego się w pobliżu - Jeziora Powell'a. W roku 1997 'powódź błyskawiczna' w Lower Antelope Canyon pochłonęła życie jedenastu turystów. Główną przyczyną tej tragedii było porwanie przez nurt drewnianych drabinek prowadzących na zewnątrz kanionu. Po tym zdarzeniu zostały zamontowane drabinki stalowe, solidnie przymocowane do skał, a także zainstalowano system ostrzegający o ewentualnym zagrożeniu powodzią. W kanionie podczas powodzi zginęło też stado antylop - stąd wzięła się jego nazwa.

Bilety do tego 'Cudu Natury' zarezerwowaliśmy z dość sporym wyprzedzeniem przez internet*. W mailu potwierdzającym rezerwację zauważyliśmy adnotację, że czas w Rezerwacie Navajo różni się o godzinę w stosunku do czasu w samej Arizonie, w której mieliśmy spędzić dwie noce poprzedzające wycieczkę do Kanionu Antylopy. Mając to na uwadze, wyjechaliśmy godzinę wcześniej. Trafiliśmy niestety na objazd spowodowany zamknięciem odcinka drogi. Byliśmy 10 minut po czasie, w którym miała się rozpocząć nasza przygoda z Antylopą. Z oczami kota ze Shreka pytamy, czy jeszcze uda się nas gdzieś wcisnąć w tym dniu. I okazuje się, że nie tylko się uda, ale że mamy jeszcze 50 minut do rozpoczęcia wyprawy naszej zarezerwowanej grupy. "Nie chcieliśmy mieszać turystom w głowach z tym czasem, dlatego mimo, że w rezerwacie panuje czas rezerwatu, to czas zwiedzania kanionu jest zgodny z czasem arizońskim". Logiczne? Logiczne! W ogóle nie czujemy, żeby nam ktoś w głowach namieszał...

Czekamy zatem na godzinę 11:00 czasu 'arizońskiego', o której to mamy wyruszyć zapakowani w kilka osób na samochód terenowy, który dowiezie nas w około 10 minut do wejścia Upper Antelope Canyon. Każda grupa otrzymuje swojego przewodnika z samochodem. Indianka, która wcześniej ustaliła z Mężem mym, że wywoła go po imieniu... 'Bob', bo z tym polskim sobie 'oh man!' nie poradzi, przydziela nam super Babeczkę za przewodnika i kierowcę w jednym. I jedziemy, ba! gnamy po wertepach zostawiając za sobą tumany pyłu w kolorze miedzi.

Kanion Antylopy swoje największe piękno odkrywa od czerwca do sierpnia w godzinach 11-14. Wtedy światło słoneczne dociera najlepiej do szczelin kanionu, tworząc niepowtarzalne smugi świetlne (marzenie wszystkich fotografów), które dodatkowo 'tuningowane' są przez przewodników, sypiących w nie piasek. Dla fotografów z całego świata przygotowana jest specjalna oferta z trzygodzinnym zwiedzaniem i możliwością używania statywu podczas wykonywania zdjęć. My wybraliśmy opcję tańszą, krótszą, dla 'bezstatywowych'.

Oglądaliście film "127 godzin"? W Kanionie Antylopy nie ma podobno zagrożenia zaklinowaniem się w szczelinie. Mimo tego, znajdzie się pewnie turysta, który podczas zwiedzania ma w swojej głowie obraz uwalniania się spod głazu, który przygniótł jakąkolwiek część jego ciała i ma nadzieję, że uwolnienie nie będzie możliwe jedynie poprzez jej odcięcie...

http://navajotours.com

2 komentarze :

Klifowi wędkarze z Algarve...

piątek, marca 11, 2016 Sagitta's world 1 Comments


Dzisiejszy post powstał z tęsknoty za latem... Przenoszę się z chłodnej i nieco pochmurnej Szwajcarii do ciepłej i słonecznej Portugalii.

W zeszłym roku pierwszy dzień jesieni witaliśmy na wybrzeżu Algarve. Temperatura powyżej 30°C. Słońce. Bezchmurne niebo. Błękit oceanu. Czerwień klifów. Taką jesień lubię! :)

Zatrzymaliśmy się w Carvoeiro, miejscowości pomiędzy Faro i Lagos (czyt. Lagosz - wszystko, co ma na końcu 's' jest w portugalskim 'eSZem', nawet Nuno Gomes[z]). Mieszkaliśmy w położonym na klifie hotelu - "Tivoli Carvoeiro", który mogę zdecydowanie polecić. Nie ma w okolicy hotelu, który oferuje tak wspaniały widok na ocean, pyszne śniadania, urozmaicony 'bufet obiadowy' i dodatkowo ceny nie są z kosmosu. W ogóle ceny w Portugalii są bardzo przystępne i piszę to nie z perspektywy nierzadko chorych szwajcarskich cen, które mi towarzyszą codziennie, ale z punktu widzenia osoby, która przelicza każdą walutę na złotówki. Ok, franki musiałam przestać przeliczać na złotówki, bo gdybym robiła to dalej, na obiad jedlibyśmy chleb z masłem, popijając wodą z kranu ;) Ale nawet w Szwajcarii zdarza się, że ceny produktów we frankach po przeliczeniu na złotówki są niższe niż w Polsce (np. elektronika, perfumy).

Wybrzeże Algarve obejmuje całe południowe wybrzeże Portugalii, od 'końca Europy' - "Cabo de São Vicente" ("Przylądka Świętego Wincentego", czyli najbardziej na południowy zachód wysuniętej części Europy) - aż do granicy z Hiszpanią. Zachodnia część Algarve jest rajem dla surferów - wybrzeże wystawione jest tu na silne działanie fal oceanicznych i wiatru. Południowa część wybrzeża natomiast osłonięta jest przed bezpośrednim naporem fal, a woda ma zdecydowanie wyższą temperaturę. Dodatkowo znajdują się tu piękne, różnorodne plaże, urocze zatoczki i wysokie klify. Temat plaż poruszę w kolejnym poście dotyczącym Portugalii (przedstawię Wam najładniejsze z nich, które udało mi się odwiedzić). Teraz chcę się skupić na klifach. I wędkarzach...

Widziałam w swoim życiu sporo wędkarzy. Hobby naszego szwajcarskiego sąsiada to również wędkarstwo - kochamy to jego hobby, bo często w letnie weekendy słyszymy dzwonek do drzwi i wiemy, że łowy były udane, a na obiad będziemy smażyć jakiegoś szczupaka lub sieję. Ale, ale... Zarówno sąsiad, jak i ci wędkarze, których widziałam, to sobie trochę tak na luzie i w spokoju te ryby łowią. To, co zobaczyłam w Portugalii trochę przyspieszyło bicie mojego serca. Czegoś takiego w tym swoim życiu jeszcze nie widziałam. Łowienie z klifów.

Raz nas ten 'spektakl' przyciągnął na dobre pół godziny. Obserwowaliśmy z paroma innym osobami Pana, który stojąc na samym kraniuszku klifu, twardo na nogach (moje już dawno zmiękły), wyginając się ostro do tyłu, zarzucił wędkę. I czekaliśmy razem z nim. Coś się tam wędka poruszyła, wędkarz wstał - będzie ryba. Trochę czasu zajęło zanim ją wciągnął, już szykowaliśmy się do oklasków, a tu... ryby nie ma... Oooooo, smuteczek straszliwy. Ale wędkarz się nie poddał, założył robaka, wygiął się ponownie i wędkę zarzucił. Nie wiemy, czy tym razem udało się coś złowić. Woleliśmy odejść, coby się chłop już nie stresował.

Ryby, które udaje się złowić, trafiają oczywiście na portugalskie stoły. Najbardziej znanym daniem obiadowym są (przepyszne!) sardynki pieczone na grillu, podawane z ziemniakami i surówką. Ale ulubiona ryba Portugalczyków to dorsz - bacalhau - zasolony i suszony. Robi się z niego tyle potraw, ile dni w roku. Niestety byliśmy tam dni osiem...

1 komentarze :

W krainie tysiąca jezior...

wtorek, marca 08, 2016 Sagitta's world 0 Comments

Zanim trafiłam do Szwajcarii nie zdawałam sobie sprawy, że została ona tak hojnie obdarowana przez 'Matkę Naturę' jeziorami. Małe, duże, średnie, w górach, w dolinach, miastach i wioskach. Do wyboru, do koloru - dosłownie. Chcę Wam dziś kilka (naście) z nich pokazać.

1. Klöntalersee.

Moje ulubione szwajcarskie jezioro. Jest piękne! Niezależnie od pory roku. Położone w Klöntal, w kantonie Glarus, na wysokości 848 m n.p.m. Od 1908 roku wykorzystywane jest do wytwarzania elektryczności. Z punktu widokowego "Schwammhöhe", na który koniecznie trzeba się wybrać (można dojechać samochodem), roztacza się piękny widok na to naturalne jezioro. Przy okazji można odwiedzić znajdującą się tam restaurację "Berggasthaus Schwammhöhe" i zjeść znakomitą (podobno) szarlotkę z lodami.

2. Caumasee.

"Perła Flims" położona w 'jodłowej dolinie' w znanym (szczególnie zimą) rejonie Flims-Laax , a nie - jakby mogło się wydawać, gdyby nie te jodły - na odległych Karaibach. Po krótkim spacerze z parkingu Flims-Waldhaus, oczom ukazuje się leżąca w dolinie 'perełka', nad której brzeg najszybciej można dostać się zjeżdzając w dół specjalną windą lub nieco dłużej, spacerując wśród jodeł.

3. Blausee.

"Niebieskie jezioro" w Kandertal, w kantonie Bern. Pełne uroku. Bajkowe. Z piękną legendą, która głosi, że swój niesamowity błękit jezioro zawdzięcza łzom dziewczyny, która - po nagłej śmierci swego ukochanego - przychodziła tu co noc, aż do swojej śmierci.

4. Zürichsee.
Jezioro, które mam przyjemność oglądać codziennie, polodowcowe położone na wysokości 406 m n.p.m. u podnóża Alp Glarneńskich. Otoczone gęstymi lasami, posiadające liczne kąpieliska. Podczas rejsu statkiem można przyjemnie odkrywać jego region. 
5. Lac de Genève/Genfersee.
Położone we francuskiej części Szwajcarii (i Francji). Największe jezioro w Apach i Europie Zachodniej. Główne miasta to Genewa, Lozanna oraz Montreux (słynne z festiwalu jazzowego; tutaj mieszkał też i tworzył w ostatnich latach swojego życia Freddie Mercury).
6. Lungernsee.
To jezioro o wyjątkowej barwie jest rajem dla wędkarzy. Położone w kantonie Obwalden na wysokości 688 m n.p.m. Pierwotnie jezioro było dużo większe, pokrywając większy obszar doliny, w której jest położone, ale od roku 1836 poziom jeziora był stopniowo obniżany poprzez sztuczny tunel.
7. Walensee.
Jezioro na granicy kantonów Sankt Gallen i Glarus. Od wczesnego średniowiecza jezioro stanowiło granicę między ludem germańskim (Alemanami), a Retoromanami, posługującymi się (jeszcze do dziś w kantonie Graubünden) językiem romansz.
8. Thunersee.
Położone u podnóży Alp Berneńskich, w Oberlandzie Berneńskim, jezioro przepływowe - przepływa przez niego rzeka Aere, wypływająca z lodowca. Było wykorzystywane przez armię szwajcarską do składowania zbędnej amunicji i materiałów wybuchowych. W rejonie jeziora uprawiana jest winorośl. Liczne winnice znajdują się w gminach Thun i Spiez.
9. Fallbodensee.
Jezioro widziane ze szlaku "Jungfrau Eiger Walk" i "Eiger Trail" w Alpach Berneńskich, w pobliżu przełęczy Kleine Scheidegg. Służy do tworzenia sztucznego śniegu na pobliskich stokach narciarskich na początku zimy. Kąpiel jest w nim również możliwa (pewnie jest też dość rześka). 
10. Lago Maggiore/Langensee.
Położone w kantonie Ticino, włoskiej części Szwajcarii (a także we Włoszech), u podnóża Alp Lombardzkich. Klimat włoski i śródziemnomorski odczuwany jest tu na każdym kroku. Główne szwajcarskie miejscowości położone nad jeziorem to Locarno (w którym odbywa się co roku Międzynarodowy Festiwal Filmowy) oraz Ascona.
11. Lago di Lugano/Luganosee.
Jezioro położone również w kantonie Ticino, w Alpach Lugańskich. Leżące pomiędzy szwajcarsko-włoskim jeziorem Maggiore i włoskim jeziorem Como. Na jego zachodnim brzegu leży szwajcarska miejscowość Lugano, w której 'żyłach' płynie zdecydowanie włoska krew.
12. Greifensee.
To jezioro, położone w kantonie Zürich, jest dla mnie namiastką krakowskich Błoń. Idealne na rolki. Trasa dookoła jeziora to około 20 km, w dużej części po płaskim terenie i z pięknymi widokami.
13. Vierwaldstättersee. 
Jezioro Czterech Kantonów: Uri, Schwyz, Unterwalden (obecnie kantony Obwalden i Nidwalden), które pierwotnie wchodziły w skład Konfederacji Szwajcarskiej oraz kantonu Luzerna. Na południowo-wschodnim brzegu jeziora położona jest łąka Rütli, na której powołana została Konfederacja Szwajcarska i na której co roku, 1 sierpnia, obchodzone są  'urodziny Szwajcarii'.
14. Zugersee.
Nieco na północ od Jeziora Czterech Kantonów znajduje się jezioro Zug. U brzegu leży miejscowość o tej samej nazwie, z której roztacza się widok na "Królową Gór" - górę Rigi, na którą prowadzi pierwsza w Europie kolej zębata.
Kąpiel we wszystkich jeziorach jest dozwolona, a nawet wskazana. Zresztą nie tylko latem. 
Niezmiernie cieszy mnie fakt, że przede mną pozostała jeszcze masa nieodkrytych szwajcarskich jezior.

0 komentarze :