Frit(o) Mallorqui(n)...

wtorek, listopada 13, 2018 Sagitta's world 2 Comments


Na "Rancho Grande Park" trafiliśmy przez przypa... żołądki. Wyczuły, co dobre. Ale nie tylko  znakomite jedzenie oferuje to miejsce...

Historia rancha sięga 1964 roku, kiedy narodziła się idea oferowania przejażdżek konnych w tym rejonie Majorki. Właściciele zaczynali z dwoma końmi i mułem. Oferta obejmowała również (i obejmuje do dzisiaj) wieczory BBQ przy muzyce na żywo. Od tego czasu liczba koni wzrosła do prawie 100, a oferta rozszerzyła się między innymi o "Mini Zoo". Z tarasu rozpościera się piękny widok na góry i pola, a atmosfera jest sielankowa.

2 komentarze :

7 sekund...

poniedziałek, lipca 16, 2018 Sagitta's world 4 Comments


Rzeka. Reuss. Wąski przesmyk. Między skałami. Skotłowana woda. Kajak. Ściąga go. Ściąga na skałę. Przechyla. Zwolnione tempo. Pyk. Wypadamy. Szok. Kotłuje. Jego ręka. Chwyta moją. Mocno. Żyje. Jest obok. Tylko nie puść. Jezu. Masa gałęzi pod wodą. Konary. Blokują. Gdzie jest powierzchnia. Czerń nad głową. Kajak. Gałęzie. Jaśniej. Masa wody. Gdzie ona się kończy. Kotłuje. Pyk. Uwolnienie. Gałęzie. Trą o twarz. Ciągnie dalej pod wodą. Boże. To się nie uda. Ale jak to. Bezsilność. Pyk. Powierzchnia. Tlen. "Spokojnie. Teraz spokojnie. Do tamtej skały." Skała. Śliska. Nurt. Za szybki. Ściąga. Dalej walka. Rany. To się nie skończy. Pyk. Znalazł podłoże. Przyciąga. Obejmuje. Oni rzucają profesjonalne kapoki. Oaza. Drżenie dłoni. Łzy.

7 sekund pod wodą. W tej kipieli - cała wieczność...

4 komentarze :

Królestwo kazuarów i pomidorowy relish...

czwartek, czerwca 14, 2018 Sagitta's world 4 Comments

Do położonej na południe od Cairns miejscowość Mission Beach dotarliśmy późnym wieczorem. W uroczej "The Chantra B&B" mieliśmy spędzić jedną noc i rano ruszyć dalej na północ. Liczyliśmy na to, że tutaj uda nam się pierwszy raz spotkać kazuary.

Te piękne nieloty mogą osiągnąć wysokość nawet 180 cm. Kostna narośl na czaszce przypominająca hełm, ostry dziób i potężne pazury będące groźną bronią budzą respekt... Ten wyglądający jak dinozaur ptak zmuszony do walki jest bardzo agresywny i stanowi spore zagrożenie dla zdrowia i życia człowieka (instrukcja obsługi w poście "Polecieć do Australii i z niej wrócić...").


W "Chantrze" kazuary są dość częstymi gośćmi. Spacerują po okolicy, podchodzą bardzo blisko do człowieka. Potrafią wejść do kuchni, odnaleźć kocie żarcie i ucztować. Podobno przyłapany na gorącym uczynku kazuar patrzy wtedy z pogardą i wygląda przy tym tak, jakby chciał powiedzieć: "Tak, stary! Jem kocie żarcie. 'Handluj' z tym". I wraca do kociej miski.
Niestety, mimo tego, że jest to doskonałe miejsce do spotkań z kazuarami, żaden nie wpadł do nas na śniadanie. A jest czego żałować. Szczególnie, że urocza Gospodyni podała nam do śniadania coś, co było doskonałe - pomidorowy relish domowej roboty (ktoś w okolicy przygotowuje takie smakołyki i je sprzedaje). Posmakował nam tak, że musiała przeczesywać swoją spiżarkę. Na szczęście znalazła jeszcze jeden. Już wtedy wiedziałam, że po powrocie będę musiała przeczesać internet, żeby odtworzyć ten smak. 



TOMATO RELISH

Składniki:

10 dojrzałych pomidorów (średniej wielkości)
4 cebule (średniej wielkości)
1 szklanka brązowego cukru
2 łyżeczki soli
3 łyżeczki curry w proszku
1/2 łyżeczki chilli w proszku
2 łyżeczki musztardy w proszku
1 szklanka octu słodowego (zamiennie: ocet balsamiczny)

Przygotowanie:

Pomidory obrać ze skórki i pokroić w kostkę. Włożyć do miski. Pozostawić na kilka godzin (lub na całą noc). Cebulę pokroić w drobną kostkę, posypać solą. Pozostawić również na kilka godzin (lub całą noc).

Pomidory i cebulę umieścić w rondlu lub dużej patelni. Dodać cukier. Gotować na małym 'ogniu', aż cukier się rozpuści. Zwiększyć 'ogień' i doprowadzić do wrzenia. Gotować ok. 5 minut.

Przygotować mieszankę z przypraw. Połączyć curry, chilli, musztardę z 2-3 łyżeczkami octu (do uzyskania gładkiej pasty). Dodać do powstałej mieszanki pozostały ocet, pomieszać, wlać do gotujących się pomidorów z cebulą. Dokładnie połączyć składniki. Gotować (około 60 minut) bez przykrycia (mieszając od czasu do czasu) aż relish będzie miał dość gęstą konsystencję. Przełożyć do wyparzonych słoików.

Pomidorowy relish jest świetnym dodatkiem do mięs, kanapek, tostów, jajecznicy itp. 

4 komentarze :

Polecieć do Australii i z niej wrócić...

środa, maja 30, 2018 Sagitta's world 8 Comments

... całym i zdrowym...

Ponieważ po 3 tygodniach spędzonych w Australii wróciłam do domu w jednym kawałku (co prawda ten kawałek był dość mocno pogryziony przez komary, ale to jest pikuś), to mogłabym powiedzieć, że pogłoski o chcącej wszystkich pozabijać australijskiej naturze są mocno przesadzone. Ale powiem Wam tak: bądźcie świadomi tego, co Wam tam może 'grozić', przestrzegajcie paru 'zasad', a na pewno wrócicie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu.

Chyba najczęstszym słowem, które kojarzy się z Australią jest "pająk". Pewnej nocy, niedługo przed wylotem do Australii, śniło mi się, że jestem już na miejscu i wokół mnie jest cała masa pająków. Nie mam arachnofobii i po przebudzeniu nie byłam przerażona tym, że tyle ich w tym śnie było. Ja byłam przerażona, że w ogólne się ich nie bałam ;) A niby powinnam.

Jednak kiedy spojrzymy na statystyki przypadków śmiertelnych w Australii z lat 2007-2016, to okazuje się, że śmiertelne żniwo zbiera... słońce - największa dziura ozonowa jest właśnie nad 'krainą Oz'. Kremy z filtrem UV (minimum 30 SPF), czapeczki lub kapelusze, dobre okulary przeciwsłoneczne, przebywanie jak najwięcej w cieniu to to, co może Was uchronić przed rakiem skóry.

Źródło: www.abc.net.au

Jak widać ze statystyk w ciągu 9 lat żaden pająk nikogo nie 'załatwił'. Krokodyle zjadły średnio nieco ponad 1,5 osoby rocznie. Więcej osób zginęło nurkując lub skacząc do wody niż w wyniku ataku rekinów (nie widzę statystyk mówiących o tym, ile osób zginęło skacząc wprost do paszczy rekina ;)).

Generalnie, żeby wrócić bezpiecznie (lub w ogóle wrócić) z Australii trzeba przede wszystkim zwracać uwagę na tablice z ostrzeżeniami i nie pretendować do bycia kolejnym Stevem Irwinem.

A bardziej szczegółowo:

Pająki
Sprawdzać buty przed założeniem, nie chwytać za rzeczy po 'omacku' i nagle (np. nie łapać 'na oślep' ławki od spodu). Można użyć specjalnych spray'ów na pająki (np. popsikać namiot, buty). Jeśli jednak przez naszą nieuwagę (same nas nie zaatakują) jakiś pająk nas ugryzie należy - o ile to możliwe - zrobić mu zdjęcie lub zapamiętać, jak wyglądał i szukać miejsca, w którym dostaniemy antidotum.

Węże
W buszu nosić wysokie buty, patrzeć pod nogi, tupać. A jak się je spotka nie robić gwałtownych ruchów, zatrzymać się. Jak się już stoi bezpiecznie to można zaryzykować i zawołać partnera: "Chodźże szybko! Zobacz!", ale lepiej się spokojnie wycofać.
* poniższe zdjęcie nie przedstawia spotkanego węża. Tamten był czarny i szybki.

Kazuary
Wycofać się tak, żeby być ustawionym do tego ptaszyska przodem, jeśli się ma przy sobie plecak - założyć go na 'cycki', pokazać puste otwarte dłonie: "Stary, nie mam tu nic do żarcia". Uwaga na kazuary z potomstwem - tu już trzeba osiągnąć wyższy poziom ostrożności.

Meduzy
I to jest dosyć śmieszna sprawa. Zakłada się specjalny kombinezon tzw. "swimsuit" (można go wypożyczyć). Nie ma się co przejmować, jak się w nim wygląda, bo generalnie  "wszyscy jesteśmy teletubisiami". Można się też kąpać bez niego na kąpieliskach, które mają założone specjalne siatki. Z tym, że to chroni przed większymi meduzami, a nie przed malutką, ale bardzo groźną "irukandji" (w dalszym ciągu polecam jednak teletubisia).

Dingo
Wycofać się spokojnie, zamykać szczelnie pojemniki z jedzeniem (ale przed zamknięciem pojemnika nie karmić!),  pilnować dzieci.

Krokodyle (szczególnie słonowodne)
Nie rozbijać się z namiotem za blisko akwenów wodnych, nie pływać tam, gdzie jest to zabronione. Banał.

Liście "Stinging tree"
Nie macać czegoś, czego się nie zna, a najlepiej w ogóle niczego nie macać ;)

Komary
Nie wychodzić bez popsikania się spray'em (szczególnie z namiotu o poranku do toalety-wychodka, bo 1260 komarów lubi to, 858 komarów udostępniło to wydarzenie, 651 870 komarów weźmie w nim udział; jak coś, to polecam podróżne mini WC "Travel John". Serio!)

Kangury
Zapisać się wcześniej na boks. A tak serio - nie spotkałam tych dużych kangurów, co osiągają wysokość powyżej 2 metrów i lubią się boksować, ale nawet te mniejsze mogą sprawiać problem tym, co przemieszczają się samochodem (szczególnie po zmroku), rzucając się pod koła. Żywych kangurów w dziczy widzieliśmy 2 (słownie: dwa), za to całą masę martwych przy drogach.

Rekiny
No, z nimi to może być problem, szczególnie jak się jest surferem. W każdym razie, jeśli już dojdzie do tête-à-tête z rekinem, to jest szansa, że będziemy mieli czas na działanie do trzeciego okrążenia...
"Mały rekin pyta ojca: - Tato, dlaczego zanim zje się człowieka, trzeba zrobić trzy okrążenia? - Jak chcesz jeść z gównem to zrób jedno."

8 komentarze :

Ahoj Australio!...

poniedziałek, maja 28, 2018 Sagitta's world 8 Comments

Znacie powiedzenie: "Australia. Tu wszystko chce Cię zabić"?

Jadowite pająki i węże, ogromne słonowodne krokodyle tzw. "salties", wyglądające jak dinozaury kazuary, rekiny ludojady, śmiertelnie parzące meduzy, boksujące kangury, dzikie psy (nie-psy) dingo. Nawet - wyglądające jak połączenie bobra z kaczką - samce dziobaków posiadają kolec jadowy. Ba! Można natknąć się na liście w kształcie serca, które parzą tak, że z bólu można podobno oszaleć (nie wiem, czy to prawda, ale jakiś facet podobno podtarł sobie nimi - za przeproszeniem - tyłek...).

Z tą świadomością w kwietniu wsiadłam w samolot do Sydney :) Pierwszego pająka zobaczyłam dopiero w drugi dzień w... ogrodzie botanicznym... W miarę przemieszczania się na północ wschodniego wybrzeża widziałam ich więcej. Po powrocie do Szwajcarii, po 2 tygodniach stwierdziłam jednak: "Panowie, ale ja was tylu to nawet w Australii nie widziałam".

Spałam w namiocie w dziczy. Był wąż. Były dingo. Był dziobak (za szybko nurkował, żeby stwierdzić, czy samiec). Były liście. Przeżyłam. Najbardziej w kość dały czyhające wszędzie krwiopijne bestie... Komary... Całe szczęście niejadowite.

Jeśli chodzi o chcącą mnie zabić faunę i florę, to byłam na tyle przygotowana wcześniej, że wszystkie 'krzyczące' ostrzeżenia nie były mnie w stanie zaskoczyć.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że w związku z meduzami będę musiała zakładać coś, w czym będę wyglądała jak Teletubiś (nie znalazłam niestety pasującej torebki)...

... a w przypadku, gdy jakaś meduza się jednak przedostanie, to muszę użyć octu, który jest schowany w specjalnych pojemnikach przy plaży (no chyba, że będzie to "box jellyfish", to już raczej będzie pozamiatane), a potem szukać pomocy medycznej.

Wiedziałam, że jeśli mnie przyciśnie i koniecznie będę chciała zjeść coś w "Burger King'u", to mam szukać "Hungry Jack's"...

... a jak już się najem i wsiądę do pociągu, to oparcia siedzeń będę mogła przestawiać jak mi wygodnie.

Nie wiedziałam jednak, że na lotnisku po drugiej stronie globu zapytają nas o to, czy mamy polską kiełbasę... Wiedziałam, że obsługa lotnisk w USA jest na nią łasa, ale że w Australii też? Potem, kiedy znalazłam w australijskim markecie polskie ogórki (o co trudno niestety w Szwajcarii) - zrozumiałam... Obiecuję Panowie - następnym razem wezmę 'polish sausage'... Ok, polską wódkę też...

Z tymi ogórkami to w ogóle zaskoczenie było dopiero po wyjściu ze sklepu, jak przeczytałam na etykietce "Product of India"... ("Yashvardhan, weźże dodaj więcej kopru"; sorry za nieostre zdjęcie...).  PS. Po kilku dniach znaleźliśmy "Polish Dill Cucumbers" - "Product of Poland". Yeah!

Dobrym rozwiązaniem w przypadku braku polskiej kiełbasy i polskich ogórków może się okazać pies* z kawą... ;)

Tego, czego się tam nie spodziewałam to:

- że w jakimś przydrożnym barze, gdzie zaczyna się australijski Outback, w ponad 30-sto stopniowym upale, spotkamy dziewczynę, która w grudniu, kiedy tam upał staje się nie do zniesienia, lata do Rovaniemi pracować jako pomoc Świętego Mikołaja. Jej elfickie imię to "Snowy Sally";

- że siedząc na ławce przed hotelem przez przypadek poznamy parę cudownych Australijczyków z Melbourne i po 2 godzinach będziemy się wzajemnie do siebie zapraszać (a po powrocie utrzymamy kontakt i zaproszenia; żeby nie było, że po pijaku...);

- że jakaś dziewczyna w kawiarni (takiej zwykłej, bez psa) na nasz tekst "Dzisiaj widzieliśmy pierwszego kangura w dziczy" odpowie pytaniem: "A jedliście już?" (chociaż to, że kangurów je się tam dużo wiedziałam; sama próbowałam kangura w... Zurychu - w Australii się w nich zakochałam i już nie zjem...)

- że tak szybko Australia mnie w sobie rozkocha...


* bardzo popularne w Australii słone ciasta z (najczęściej) mięsnym nadzieniem

8 komentarze :

Lody Daintree Rainforest...

poniedziałek, maja 07, 2018 Sagitta's world 6 Comments

Na półkuli południowej, w lesie deszczowym "Daintree", w fabryce lodów "Floravilla" powstają wyjątkowe lody. Lody bez wzmacniaczy smaków, sztucznych składników, barwników i konserwantów. Z owoców, które rosną na organicznych/biodynamicznych farmach położonych na terenie lasu deszczowego. W czystym, zielonym i niezanieczyszczonym środowisku. Proces ich powstawania odzwierciedla zasady rolnictwa biodynamicznego, za którego twórcę uznawany jest Rudolf Steiner.

Wybór smaków jest spory (i niełatwy...). Przepis, który podaję poniżej, jest moją próbą odzwierciedlenia smaku "Daintree Rainforest". Oczywistym jest, że nie dorównuje i nigdy nie dorówna oryginałowi (chociaż smak jest bardzo zbliżony). Więc jeśli kiedyś będziecie w okolicach Cape Tribulation  koniecznie spróbujcie tego biodynamicznego lodowego cudu w "Floravilla Ice Cream Factory".

Przepis na masę mleczno-jajeczną wykorzystałam z książki "Czekolada" ("Wydawnictwo Olesiejuk"), a mieszankę "jarmużową" przygotowałam na tak zwanego "czuja" znając składniki wersji oryginalnej.

LODY "DAINTREE RAINFOREST"

Składniki:

5 gałązek jarmużu
3 trawy cytrynowe (wersja oryginalna: mirt cytrynowy)
miąższ kokosa (w mojej wersji ok. 70g)
2 laski wanilii (wersja oryginalna: organiczna wanilia Daintree)
imbir kandyzowany (pokrojony w drobną kostkę, 3-4 łyżki; ja swój przygotowałam sama)
wersja oryginalna: spirulina (nie użyłam; zakładam, że 1-2 łyżeczki)
2 szklanki śmietanki (30-36%)
1 szklanka mleka
4 żółtka
6 łyżeczek cukru

Przygotowanie:

Jarmuż, trawę cytrynową, kokos, wanilię utrzeć bardzo drobno blenderem. Śmietanę i mleko wlać do garnka, dodać przygotowaną mieszankę "jarmużową", imbir, 3 łyżeczki cukru (oraz - jeśli używacie - spirulinę) i podgrzewać na małym ogniu (nie gotować). Żółtka z 3 łyżkami cukru dobrze ubić. Wlać powoli do ciepłej (ale nie gorącej) masy "jarmużowej". Podgrzewać na małym ogniu, mieszając, aż masa zgęstnieje.

Przełożyć do plastikowego pojemnika, zamknąć go i wstawić do zamrażalnika na 4-5 godzin. Co godzinę masę dokładnie przemieszać, aż będzie miała odpowiednią konsystencję.

A potem cieszyć się namiastką smaku deszczowego lasu Daintree :)

6 komentarze :

Z suknią ślubną w podróży...

czwartek, lutego 22, 2018 Sagitta's world 2 Comments


Drogie Panie z "GPS'em" na dłoni! Co się stało z Waszą suknią ślubną? Wisi jeszcze w szafie, czy poszła na sprzedaż? Jeśli sprzedałyście, to już po przysłowiowych "ptokach", ale jeśli ją jeszcze macie, to może zabierzecie ją gdzieś ze sobą na urlop?

Ja swoją po paru miesiącach po ślubie spakowałam do walizki (miałam ułatwione zadanie, bo wystarczyło złożyć ją na pół) i zabrałam ze sobą do Stanów. To, czego teraz żałuję to to, że nie pojechała ze mną w jeszcze inne miejsca. Nie popełnię już tego błędu, bo to znakomita okazja, żeby suknię przewietrzyć, a swoją galerię powiększyć o zdjęcia, które będą wspaniałą pamiątką na 'starość'. Jeśli są tu przesądni: nie wiem, czy jest jakiś przesąd, że nie powinno się sukni ślubnej po ślubie zakładać - musicie sprawdzić ;)

Jak wiecie z poprzedniego posta (lub z Waszych doświadczeń) trochę turystów w USA jest. W "Wielkim Kanionie" musiałam oswoić się z zerkającymi przechodniami, ale większość z nich na ten widok rzucała z uśmiechem: "Wspaniały pomysł!". Pan siedzący na krzesełku nad jeziorem "Mead" specjalnie odwrócił się w naszą stronę. Jedynie w "Yosemite" było 'intymniej', chociaż jestem prawie pewna, że jakiś jeleń czy niedźwiedź wyglądał zza krzaka ;) Ale generalnie było 'grejt'! Podziękowania dla Małżonka!

"Lake Mead", Nevada/Arizona

"Grand Canyon", Arizona

"Yosemite National Park", California

2 komentarze :