Węgierskie kulki czekoladowe...
Ci z Was, którzy śledzą Sagittę wiedzą, że ma super szwajcarskich Sąsiadów. Ale tak super, że sama sobie ich zazdrości. I nie dlatego, że mają jacht, a Sąsiad dostarcza uwielbionego szczupaka, ale dlatego, że są ogromnym wsparciem tu na obczyźnie.
Z tymi naszymi super Sąsiadami wypracowaliśmy sobie w czasach zarazy system dostaw balkonowych i drzwiowych. Wiosną zawitały do nas balkonowe zajączki wielkanocne. W lecie była balkonowa dostawa szczupaka i wymiana win (kieliszkowa i butelkowa) między męską częścią sąsiedztwa. W okresie zimowym funkcjonuje wersja drzwiowa. I tak w jedną z ostatnich niedziel dostałam od Sąsiadki zdjęcie chałki, która miała za chwilę wylądować w jej piekarniku z pytaniem, czy chcemy pół, bo na ich dwójkę to za dużo. No ba! Pewnie, że chcemy. Więc jakiś czas potem przed drzwiami stała cieplutka chałka, pyszny dżem z owoców leśnych i... parę ślicznych ubranek dla Synulina ;) Kilka dni później zrobili za dużo pysznego creme fraîche (kiedyś pewnie zawita tu przepis na niego) i znowu dostawa pod drzwi. Więc ja zupełnym przypadkiem zrobiłam za dużo szarlotki. W odpowiedzi parę dni później mieliśmy przed drzwiami pół babki czekoladowej. Zastanawiam się właśnie czego zrobić lub kupić za dużo...
Mamy też Sąsiadów węgierskich, z którymi nie jesteśmy co prawda tak bardzo zżyci, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że takie sąsiedztwo to jak wygranie szóstki w totka!
W ostatnie niepandemiczne Boże Narodzenie węgierska Sąsiadka przyniosła nam czekoladowe kulki własnej roboty. Mniam! W pandemiczne Boże Narodzenie w prezencie dostałam paczkę mielonych herbatników prosto z Węgier wraz z przepisem na kulki. Dziś dzielę się z Wami tym dobrem :)