Pod słońcem (i deszczem) Toskanii...

poniedziałek, sierpnia 22, 2016 Sagitta's world 0 Comments


Skąpane w słońcu wzgórza, winnice ciągnące się kilometrami, wiecznie zielone cyprysy, złote słoneczniki. Obraz Toskanii znany ze zdjęć i kadrów filmów. Moje marzenie, by ten obraz stał się kiedyś realny. Marzenie, by usiąść 'pod słońcem' Toskanii z toskańskim winem w dłoni.*

Kiedy w maju 2015 docieramy do tego malowniczego regionu Włoch, a moje marzenie nabiera realnych kształtów, okazuje się, że Toskania wygląda nieco inaczej. Pięknie. Ale inaczej... O co chodzi?

Wszystkie pocztówki, zdjęcia w internecie, filmy obejmują zazwyczaj wąski kadr Toskanii. Domek na wzgórzu, winnica na wzgórzu, dróżka na wzgórzu, cyprysy na wzgórzu, słoneczniki na wzgórzu. Szerszy kadr 'na żywo' pozbawia nieco - moim zdaniem - Toskanię tego malowniczego charakteru ze zdjęć. Ale tylko 'nieco' ;)

Jeśli traficie do Toskanii i będziecie mieć podobne odczucia: niech Wasze oczy pracują jak obiektyw aparatu - 'zoomujcie' i 'fokusujcie' na kadrach, które Wam bardziej odpowiadają. I jeśli trafi Wam się deszcz - bo to nieprawda, że Toskania jest zawsze skąpana słońcem - doceńcie też ją w takiej odsłonie.

A teraz przejdźmy do miejsc, w których 'zoomowałam' i na których warto się 'sfokusować'.

Agroturismo "Mormoraia".
Piękne gospodarstwo agroturystyczne położone na wzgórzach Chianti. Z winnicami, gajami oliwnymi i wspaniałym widokiem na wieże San Gimignano. Na miejscu produkowane są wina oraz oliwa z oliwek, które można kupić lub skosztować w tutejszej restauracji razem z typowymi daniami kuchni toskańskiej (dziczyzna króluje na toskańskich stołach, a niemal wszystkim posiłkom towarzyszy chleb toskański - wypiekany na zakwasie i bez soli).

San Gimignano.
Miejscowość zwana "średniowiecznym Manhattanem". Ten przydomek zawdzięcza kamiennym, czworokątnym wieżom, które kiedyś pełniły rolę budynków mieszkalnych o charakterze obronnym. Najważniejsze budowle San Gimignano położone są przy niewielkim placu - "Piazza del Duomo" (m. in. najstarsza siedziba władz samorządowych "Palazzo del Podestà" i kolegiata Najświętszej Marii Panny). Tym, którzy zgłodnieją podczas zwiedzania polecam bar "Boboli" (Via S. Giovanni 30). Zupa Minestrone, stek Fiorentina, cytrynowe spaghetti - poezja!

Volterra.
Założona przez Etrusków jako "Velathri". Leży samotnie na wysokim wzniesieniu, z którego można podziwiać piękne, rozległe widoki. Wiele zabytków sięga czasów etruskich i rzymskich oraz tych, gdy znajdowała się pod kontrolą Florencji.

Siena.
Prawdopodobnie najbardziej oryginalny średniowieczny plac w Europie mieści się w Sienie i zwany jest "Campo". Wokół niego, dwa razy w roku  (2 lipca i 16 sierpnia) podczas lokalnego festynu, odbywa się konna gonitwa "Corsa del Palio". Przy "Campo" mieści się siedziba sieneńskiego magistratu. Nad placem góruje 102 metrowa wieża "Torre Mangia". W odległości około 5 minut od "Campo" znajduje się słynna sieneńska, gotycka katedra, dedykowana opiekunce miasta - Madonnie i będąca dumą mieszkańców Sieny.

Florencja.
Jeden z najpiękniejszych widoków na "Firenze" rozpościera się z "Piazzale Michelangelo". Stąd można dostrzec m. in. :
- kopułę i 85-cio metrową dzwonnicę katedry "Santa Maria del Fiore", która niemal w całości zajmuje rozległy plac w centrum miasta - "Piazza del Duomo";
-  "Ponte Vecchio" - najstarszy i najpiękniejszy most Florencji, gdzie znajdują się sklepy wielu złotników sprzedających piękne wyroby jubilerskie;
- galerię sztuki "Uffizi".

* Najchętniej z tym z czarnym kogutem na złotym tle - "Chianti Classico" lub z "Vin Santo" - słodkim i mocnym winem z winogron suszonych na słońcu na trzcinowych matach ;)

0 komentarze :

Chorwackich przygód ciąg dalszy...

czwartek, sierpnia 18, 2016 Sagitta's world 4 Comments


Szczęśliwi - my i nasze auto z nową-starą cewką zapłonową - wyjeżdżamy od 'splickiego' mechanika i ruszamy na południe w poszukiwaniu - jeszcze nieznanego nam - miejsca, które ma być naszą 'bazą' przez kolejny tydzień. Chcemy to osiągnąć przed zachodem, by przypadkiem żaden głupi pomysł nie dopadł nas gdzieś na stacji benzynowej skąpanej w ostatnich promieniach słońca tulącego się do snu...

Pokonujemy (znowu) odcinek "Magistrali Adriatyckiej" ("Jadranska Magistrala") od Splitu na południe i po raz kolejny zachwycamy się tą piękną, malowniczą trasą biegnącą wybrzeżem Adriatyku.

Po niecałych 80 km przydrożny znak informuje nas, że dotarliśmy do "Riwiery Makarskiej" - jednego z najcudowniejszych regionów w Chorwacji. Z jednej strony widok na błękitne Morze Adriatyckie i wyspę Brač, z drugiej na sięgające morza najwyższe i najdłuższe pasmo górskie Dalmacji - Biokovo. W tym widoku można się zakochać!

Jeszcze kilka kilometrów i zjeżdżamy do miejscowości Brela. Wjeżdżamy w małą uliczkę - Put Luke, na której spotykamy Chorwatkę oferującą nam nocleg. Pokazuje nam pokój z widokiem na morze. Nie szukamy dalej. W Breli jest pięknie!*

Te wspaniałe widoki, intensywny zapach drzew piniowych, wschody i zachody słońca, piękne plaże, sympatyczni Gospodarze, Rakija oraz słodkie i smaczne wino Prošek rekompensują nam niezbyt przyjemny początek naszych chorwackich wakacji. Rekompensują także i później, gdy okazuje się, że nie wyczerpaliśmy limitu pecha na Korčuli... Skurczybyk wrócił z nami promem...

W takich okolicznościach przyrody zdecydowanie łatwiej przełknąć blokadę koła (pierwszą w życiu zresztą) założoną w centrum Breli, bo poziomego znaku zakazu namalowanego na miejscu parkingowym - jak się już na nim stanęło - nie było widać, ale przestrzegać trzeba. Nie pomógł komplement, że jeden z Panów, którzy przyszli blokadę ściągnąć, wygląda jak Toni Kukoč - świetny chorwacki koszykarz. Chyba komplement był nietrafiony, bo rachunek za ściągnięcie blokady trzeba było jednak zapłacić...

Po pięciu cudownie spędzonych dniach łatwiej jest także przełknąć ślizgające się sprzęgło i to, że z takim sprzęgłem niedługo trzeba będzie wracać do Polski. Wystarczy tylko udać się do sklepu i kupić nalepkę z ograniczeniem prędkości spotykaną na autobusach i samochodach ciężarowych lub dostawczych. Może przynajmniej nikt nie będzie trąbił, kiedy próby przyspieszania nie będą zbyt satysfakcjonujące?... A jak ktoś jednak zatrąbi to znaczy, że znajomy (taki chorwacki zwyczaj trąbienia na znajomych) i trzeba odtrąbić. Znajomych trochę przez ten czas w końcu "uzbieraliśmy".

Po ponad tygodniu w tak fantastycznym klimacie, zupełnie już na luzie przychodzi - po bezpiecznym dotarciu do polskiego domu - zdanie sobie sprawy z tego, że przez cały wyjazd posiadało się dowód ubezpieczenia OC samochodu, wprawdzie ważny i auta tej samej marki, ale dowód ubezpieczenia auta Członka Rodziny. Wtedy - po kilkuminutowym napadzie śmiechu - można stwierdzić z ulgą, że to były wspaniałe wakacje!

* Kiedy 5 lat później po raz drugi podróżujemy 'w ciemno' do Chorwacji (innym samochodem!), spotykamy 'naszą' Chorwatkę  w tym samym miejscu i dostajemy dokładnie ten sam pokój :)

4 komentarze :

Lawetą przez Korčulę...

czwartek, sierpnia 04, 2016 Sagitta's world 0 Comments


Pamiętacie finał Mundialu w 2006 roku Francja - Włochy? Mecz, w którym Zizou walnął z bani Materazzi'ego, bo Włoch nie chciał koszulki Francuza tylko jego siostrę. Niekoniecznie w koszulce.

Późny, ciepły, niedzielny wieczór 9-tego lipca 2006 roku. Zielonkawe światło padające z ekranu telewizora na białe ściany pokoju. Pokoju znajdującego się w domu na wyspie Korčula w Chorwacji. Domu właścicieli pomocy drogowej. Przed tym domem parking. Na parkingu laweta. Na tej lawecie samochód. Samochód z polskimi tablicami rejestracyjnymi. Nasz samochód. 

Pomysł dotarcia na wyspę i spędzenia na niej kilku dni chorwackiego urlopu pojawił się na pewnej stacji benzynowej podczas zachodu słońca drugiego dnia pobytu w Chorwacji. Przeklinaliśmy potem ten moment.

Byliśmy przecież już tak niedaleko Breli, miejsca, w którym - jak się potem okazało - mieliśmy spędzić cudowny tydzień. Czy musieliśmy dotrzeć tam okrężną drogą przez położoną kilometry dalej Korčulę? Promem o 7 rano z Vela Luka do Splitu. Za ponad dwa tysiące studenckich złotych. 

Co otrzymaliśmy w zamian? 

1. Możliwość spędzenia ponad godziny w słońcu na zadupiu przy niedającym się uruchomić samochodzie (padło wszystko). 

2. Możliwość poznania dwóch Chorwatów, psioczących na Serbów, ale pomocnych, bo ich kumpel miał na Korčuli pomoc drogową. 

3. Otrzymania od nich chorwackiej flagi i przekazania im polskiej kiełbasy (lodówki nie ładowało od ponad godziny, ale hermetycznie zapakowanej kiełbasie w tym upale nie powinno to chyba zaszkodzić?). 

4. Rozmowę w mieszance różnych języków (w tym migowego i 'rysowanego') z żoną tego (nieobecnego) kumpla przy kawie po turecku. 

5. Szybką lekcję przedsiębiorczości od kilkuletniej córki właścicieli pomocy drogowej, która do ceny, którą mieliśmy zapłacić, a którą jej mama zapisała na kartce, dopisała na końcu zero. Tata może być z niej dumny. 

6. Krótką noc w miejscowości Blato. 

7. Przyjemność podróży w kabinie lawety. 

8. Nową cewkę zapłonową w warsztacie samochodowym w Splicie (która po powrocie do Polski, po kilku dniach jeżdżenia, odmówiła posłuszeństwa, więc taka znowu nowa nie była...). Na Korčuli podobno mechaników nie było. 

9. Chwilowy wnerw na chorwackie wakacje. 

10. Spłacanie karty kredytowej przez kolejne miesiące. 

Ciąg dalszy nastąpi.

0 komentarze :