Ahoj Australio!...

poniedziałek, maja 28, 2018 Sagitta's world 8 Comments

Znacie powiedzenie: "Australia. Tu wszystko chce Cię zabić"?

Jadowite pająki i węże, ogromne słonowodne krokodyle tzw. "salties", wyglądające jak dinozaury kazuary, rekiny ludojady, śmiertelnie parzące meduzy, boksujące kangury, dzikie psy (nie-psy) dingo. Nawet - wyglądające jak połączenie bobra z kaczką - samce dziobaków posiadają kolec jadowy. Ba! Można natknąć się na liście w kształcie serca, które parzą tak, że z bólu można podobno oszaleć (nie wiem, czy to prawda, ale jakiś facet podobno podtarł sobie nimi - za przeproszeniem - tyłek...).

Z tą świadomością w kwietniu wsiadłam w samolot do Sydney :) Pierwszego pająka zobaczyłam dopiero w drugi dzień w... ogrodzie botanicznym... W miarę przemieszczania się na północ wschodniego wybrzeża widziałam ich więcej. Po powrocie do Szwajcarii, po 2 tygodniach stwierdziłam jednak: "Panowie, ale ja was tylu to nawet w Australii nie widziałam".

Spałam w namiocie w dziczy. Był wąż. Były dingo. Był dziobak (za szybko nurkował, żeby stwierdzić, czy samiec). Były liście. Przeżyłam. Najbardziej w kość dały czyhające wszędzie krwiopijne bestie... Komary... Całe szczęście niejadowite.

Jeśli chodzi o chcącą mnie zabić faunę i florę, to byłam na tyle przygotowana wcześniej, że wszystkie 'krzyczące' ostrzeżenia nie były mnie w stanie zaskoczyć.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że w związku z meduzami będę musiała zakładać coś, w czym będę wyglądała jak Teletubiś (nie znalazłam niestety pasującej torebki)...

... a w przypadku, gdy jakaś meduza się jednak przedostanie, to muszę użyć octu, który jest schowany w specjalnych pojemnikach przy plaży (no chyba, że będzie to "box jellyfish", to już raczej będzie pozamiatane), a potem szukać pomocy medycznej.

Wiedziałam, że jeśli mnie przyciśnie i koniecznie będę chciała zjeść coś w "Burger King'u", to mam szukać "Hungry Jack's"...

... a jak już się najem i wsiądę do pociągu, to oparcia siedzeń będę mogła przestawiać jak mi wygodnie.

Nie wiedziałam jednak, że na lotnisku po drugiej stronie globu zapytają nas o to, czy mamy polską kiełbasę... Wiedziałam, że obsługa lotnisk w USA jest na nią łasa, ale że w Australii też? Potem, kiedy znalazłam w australijskim markecie polskie ogórki (o co trudno niestety w Szwajcarii) - zrozumiałam... Obiecuję Panowie - następnym razem wezmę 'polish sausage'... Ok, polską wódkę też...

Z tymi ogórkami to w ogóle zaskoczenie było dopiero po wyjściu ze sklepu, jak przeczytałam na etykietce "Product of India"... ("Yashvardhan, weźże dodaj więcej kopru"; sorry za nieostre zdjęcie...).  PS. Po kilku dniach znaleźliśmy "Polish Dill Cucumbers" - "Product of Poland". Yeah!

Dobrym rozwiązaniem w przypadku braku polskiej kiełbasy i polskich ogórków może się okazać pies* z kawą... ;)

Tego, czego się tam nie spodziewałam to:

- że w jakimś przydrożnym barze, gdzie zaczyna się australijski Outback, w ponad 30-sto stopniowym upale, spotkamy dziewczynę, która w grudniu, kiedy tam upał staje się nie do zniesienia, lata do Rovaniemi pracować jako pomoc Świętego Mikołaja. Jej elfickie imię to "Snowy Sally";

- że siedząc na ławce przed hotelem przez przypadek poznamy parę cudownych Australijczyków z Melbourne i po 2 godzinach będziemy się wzajemnie do siebie zapraszać (a po powrocie utrzymamy kontakt i zaproszenia; żeby nie było, że po pijaku...);

- że jakaś dziewczyna w kawiarni (takiej zwykłej, bez psa) na nasz tekst "Dzisiaj widzieliśmy pierwszego kangura w dziczy" odpowie pytaniem: "A jedliście już?" (chociaż to, że kangurów je się tam dużo wiedziałam; sama próbowałam kangura w... Zurychu - w Australii się w nich zakochałam i już nie zjem...)

- że tak szybko Australia mnie w sobie rozkocha...


* bardzo popularne w Australii słone ciasta z (najczęściej) mięsnym nadzieniem

8 komentarzy :

  1. Lekko i przyjemnie się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Australia jest moim wielkim marzeniem, ale boję się tego świata, że faktycznie wszystko będzie chciało mnie tam zeżreć... A zawsze wszystko do mnie w tym celu lgnie, jak wampiry do Sookie Stackhouse.
    A już biwakowania to najbardziej bym się bała... natura zawsze bardzo przykro mnie doświadczała i nie wiem, czy to by nie była moja ostatnia wyprawa. Dosłownie podróż życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, ten "zabójczy świat" jest do ogarnięcia :) Trzeba tylko wiedzieć, jak się zachowywać - o tym napiszę niebawem :)

      Usuń
    2. Super, widzę, że szykuje się wreszcie jakiś porządny samouczek po Australii :D W internecie wszystko zalewało mnie czernią pesymizmu zawsze.

      Usuń
    3. Postaram się wpuścić trochę światła ;)

      Usuń