Czarny jeździec i Dolina Śmierci...

środa, lutego 10, 2016 Sagitta's world 5 Comments


Jest koniec sierpnia 2013 roku. Nasz pierwszy 'road trip' po Californii. Trasa z Los Angeles do Ridgecrest w okolicach Doliny Śmierci. Prosta i dłuuuga droga. Z tyłu pusto, z przodu pusto. Ciemno dookoła. Nuda... Kręcę 5-cio minutowy, ekscytujący filmik: światła samochodowe przecinające czerń i uciekająca pod samochodem linia. Konkursu żadnego nie wygram, ale jak się zapętli, to będzie lek na jetlag po powrocie do kraju.

Z tych nudów bawimy się w coś, co nazwaliśmy roboczo 'czarny jeździec'. Jedziesz kawałek bez włączonych świateł... Włączasz. Wyłączasz. Wiem, żałosne :)
A że i ta zabawa zaczyna nas nudzić, to postanawiamy zatrzymać się na środku drogi i wyłączyć też silnik...

"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?"
Będzie się działo...

"Nie mogę odpalić..."

Oh, błagam, Mężczyzno! Przecież to jest słabe, jak suchar prowadzącego. Mam się bać? Serio? Ok, jestem przerażona. Jedziemy dalej?

Jednak po trzech próbach odpalenia samochodu i uważnemu przyjrzeniu się Małżonkowi, myślę sobie: "On nie żartuje. Rany, to się dzieje naprawdę!".

Szybka ocena sytuacji. Zmysł wzroku nam tego nie mówi, ale wiemy, że po obu stronach mamy stepy. Do pierwszych zabudowań i cywilizacji ze 100 mil. Zasięgu komórkowego brak, co nas nie dziwi. W bagażniku 2 galony wody. Prawdopodobnie za 3 godziny ujrzymy pierwszy przejeżdzający tędy samochód, którego kierowca może wezwać pomoc drogową dopiero, kiedy będzie w mieście, tym za 100 mil (chyba, że ma telefon satelitarny). Na to, że tym pierwszym samochodem będzie sama pomoc drogowa nie liczymy, skoro żadne z nas nigdy nie trafiło nawet jedynki w totka. Jak dobrze pójdzie to będziemy uratowani za jakieś 6 godzin. Ok, byle pomoc nadeszła przed wschodem słońca, bo inaczej się usmażymy. Ja mam już wizję, jak to wszystko ze stepów przypełza i oblepia nam samochód, próbując się wedrzeć do środka. Takie głupie filmy oglądałam :)

I nagle: Eureka! Kto ma lub jeździł autem z automatyczną skrzynią biegów, ten wie (przy czy musi o tym jeszcze pamiętać podczas zabawy w 'czarnego jeźdzca w stanie spoczynku'), że wyłączenie samochodu w pozycji D i próba ponownego uruchomienia go w tejże pozycji przynosi skutek o D rozbić. Człowieku, przestaw na P , do cholery! :)

Ufff, dotarliśmy szczęśliwie do celu. Do hoteliku "Best Western China Lake Inn" w Ridgecrest, utrzymanego w klimacie typowych, amerykańskich moteli z wejściem do pokoju bezpośrednio z otwartego 'korytarza'. Do hoteliku, z którego o świcie wyruszyliśmy podbijać Dolinę Śmierci, jedno z najgorętszych miejsc na ziemi, zlokalizowane na pustyni Mojave (w lipcu 1913 roku padł tu rekord temperatury powietrza: 56,7°C). Naszym pierwszym punktem w Dolinie jest największa depresja w Ameryce Północnej, "Badwater Basin" - 85,5 m p.p.m.

Obowiązkowym punktem w Dolinie Śmierci jest "Zabriskie Point", które zostało sfilmowane w filmie włoskiego reżysera Michelangelo Antonioniego pod zaskakującym tytułem "Zabriskie Point" :)

Przez cały czas towarzyszy nam temperatura osiągająca ponad 40°C, dlatego z ulgą witamy położony na wysokości 1 669 m n.p.m. punkt widokowy "Dante's View", gdzie temperatura spada do 30°C. A widok jest... co najmniej oszałamiający.

Czujecie ten upał panujący w Dolinie? Czujecie, jak przy każdym ruchu ciężko Wam się oddycha, jak spływa Wam pot z czoła? Wyobrażacie sobie zamiast chodzić, biec w tym miejscu? Biec przez 217 km przy ponad 50°C? A słyszeliście o "Ultramaratonie Badwater"?...

5 komentarzy :