Spotkanie...


Spotkałyśmy się po latach w naszym ulubionym miejscu z widokiem na Beskid Wyspowy. Była sporo przed umówionym czasem. Cała ona. Zawsze lubiła mieć zapas. W swoich ulubionych okularach przeciwsłonecznych. Z rozpuszczonymi włosami. W szpilkach. Szczuplejsza parę kilogramów ode mnie. Sięgnęła do czarnej torebki wyciągając paczkę cienkich papierosów i skierowała ją w moją stronę. 
- Nie, dzięki. Nie palę - powiedziałam. - Rzuciłam, kiedy zaszłam w ciążę. Tak, jak myślałaś.
- Gratuluję! - uśmiechnęła się. - Fajny plecak. 
- Dziękuję. Bardzo wygodny. Szczególnie, kiedy ma się dziecko. 
Popatrzyłam na swoje buty. Płaskie. Nie pamiętam już kiedy założyłam buty na wysokim obcasie. 
- Jak poród? - zapytała z obawą w głosie.
- Wspaniały. Najpiękniejszy. Z widokiem na Jezioro Zuryskie i Alpy. Lepszego nie mogłabym sobie wyobrazić. Nie musisz się bać. 
Chyba nie uwierzyła. 
- Pamiętasz, jak malowałam te góry, kiedy byłam dzieckiem? - spojrzała na nie z sentymentem. 
- Pamiętam. Doskonale pamiętam. Ostatnio malowałam je z Synkiem. Z tego się nie wyrasta - uśmiechnęłam się. 
- Pewnie nie robią aż takiego wrażenia, jak alpejskie szczyty? Nie ma porównania, co? 
- Nie ma. Te są absolutnie wyjątkowe. Ukochane. Nasze… - stwierdziłam. - Ale gdybym miała je porównać, to są równie piękne, jak Góry Błękitne koło Sydney. 
Nie musiałam długo czekać na jej reakcję. 
- Australia! Byłaś? - zapytała z przejęciem. 
- Uhm… Spełniłam nasze podróżnicze marzenie - spojrzałam na jej rozpromienioną twarz. 
- I? O rany! Opowiadaj! - krzyknęła podekscytowana. 
- I widziałam z bardzo bliska Operę. I spałam w namiocie przy najpiękniejszej plaży na świecie „Whitehaven”. I jechałam terenówką po plaży na największej wyspie piaskowej. I tuliłam kangury. I… I opisałam to wszystko na swoim blogu. 
- Na blogu? Swoim? Opisałaś? - zamyśliła się. - A myślisz, że polonistka z liceum to czytała? 
Popatrzyłyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem. Chociaż kiedyś na lekcjach polskiego nie było wcale tak do śmiechu. Przynajmniej nie od drugiej klasy, kiedy spadło się z mocnej czwórki na koniec pierwszej klasy, na słabą dwóję tylko dlatego, że wyszło na jaw, że nie chodzi się w niedzielę do kościoła. 
- Myślę, że w połowie pierwszego czytanego zdania powiedziała pod nosem „Siadaj, pała!” - powiedziałam rozbawiona. 
- Na bank! A propos banku. Jak się żyje w kraju, w którym wszystko jest pewne jak w nim? 
- Hmm... Z jednej strony nienajgorzej, skoro minęło już jedenaście lat od przeprowadzki… - zamyśliłam się. 
- A z drugiej? 
- A z drugiej rozkrok między Polską, a Szwajcarią staje się czasem bardzo bolesny. Szczególnie, kiedy pojawia się dziecko, a czas mija nieubłaganie. Albo kiedy pandemia zamyka granice, a izolacja staje się wielowymiarowa. 
- Pandemia? - zdziwiła się. 
- Tak. Rok 2020 przyniósł wirusa, który zamknął w domach całą ludzkość. Świat się skurczył do czterech ścian, w których pachniało płynem dezynfekującym i chlebkiem bananowym. I tęsknotą za Bliskimi… A potem wszystko znowu zaczęło być, jak dawniej. Na niebie z powrotem pojawiły się smugi kondensacyjne, wróciły uściski i świat bez masek na twarzach. Przynajmniej tych widocznych gołym okiem… 
Widziałam, że próbuje sobie to wszystko wyobrazić. 
- Znowu można było przemieszczać się po świecie - kontynuowałam. - I na początku z tego korzystałam, chcąc nadrobić zaległości w pokazywaniu świata Małej Istocie. Ale potem pojawił się lęk - zatrzymałam się. 
Czekała spokojnie. 
- Uwierzysz, że odwołałam podróż do Meksyku w mniej niż dobę od zakupu biletów?
- Żartujesz?! - w to było jej chyba nawet trudniej uwierzyć niż w ten piękny poród. 
- Tak. Za bardzo się bałam. Chyba poczucie odpowiedzialności mnie przerosło. I ten świat, za którym tak tęskniłam w czasie pandemii stał się dla mnie zbyt niebezpieczny.  
Oszczędziłam jej już informacji o wojnie w Ukrainie. I najgorszych trzech miesiącach bólów głowy w życiu. Zza chmur wyszło słońce. Założyłam swoje ulubione Ray-Ban’y. Spojrzałam na jej okulary. Ona jeszcze nie wiedziała, że będzie patrzyła przez nie na wiele zachwycających krajobrazów, ani że za parę lat porwie je nurt rzeki Reuss razem z ulubionymi sandałami i australijskim kapeluszem Męża, kiedy wypadną z kajaka wprost do przerażającej kipieli pełnej podwodnych gałęzi i będzie myślała, że to koniec. Na szczęście będzie mogła kupić inne, które też bardzo polubi. 
- Pamiętasz, jak złamał Ci się obcas przed koncertem Grupy MoCarta? - zapytałam, spoglądając na jej buty. 
- Dobrze, że przed, a nie nie po wejściu na scenę, jak miałam ich zapowiadać. Skradłabym im show - zaśmiała się. 
- Fajne to były czasy, co? 
- Uhm… 
- Nie wiem, jak mogłam wtedy narzekać na brak czasu i zmęczenie. A propos czasu. Muszę lecieć. Ale bardzo chciałabym spotkać się z Tobą znowu. 
- Ja z Tobą też. Dziękuję, że przyjechałaś. 
- Wiesz… Polubisz brukselkę - rzuciłam, ściskając ją mocno na do widzenia. 
- Fuj! W to, to Ci na pewno nie uwierzę. 
- W to nie musisz. Ale wierz w siebie. Nigdy nie przestawaj. I nie bój się. Będzie mi łatwiej. 

Wiedziałam, że mnie nie posłucha…

Kto to będzie czytał?...


Kiedy w styczniu 2016 roku założyłam tego bloga i powiedziałam o tym Mężowi, usłyszałam: „Kto to będzie czytał?”. Niejednokrotnie potem wizualizowałam sobie siebie, jako laureatkę „Bloga Roku”, która odbierając nagrodę, dziękuje swojemu byłemu Mężowi za motywację. Dzięki Bogu od 2016 nie odbył się już żaden plebiscyt… I dzięki Bogu Mąż nie czyta… ;) 

Ostatnio miałam bardzo słaby psychicznie i fizycznie okres. Ograniczyłam czas w mediach społecznościowych. To są takie miejsca, że człowiek niekoniecznie trafia na rzeczy, których potrzebuje w danym momencie. Algorytm dobiera takie treści, które robiły dobrze, ale teraz mogą zaszkodzić. I uświadomiłam sobie, że blogi mają tę przewagę, że zazwyczaj trafia się na nie, szukając potrzebnych treści. W moim odczuciu szkodzą mniej w każdym razie. Dla samego autora natomiast to miły pamiętnik, przypomnienie, że było dobrze, że już się nie raz przeszło przez coś trudnego, że było fajnie i w końcu znowu będzie. 

Lubię pisać. Lubię do tego potem wracać. Przypominać sobie miejsca, ludzi i swoje przeżycia. W porównaniu z rokiem 2016 (39 postow!) teraz mam zdecydowanie mniej czasu, żeby wrzucać tu więcej treści. Ale bardzo chciałabym to zmienić, bo robi mi to zdecydowanie lepiej niż scrollowanie instagrama. Kto wie, być może przeje nam się niebawem forma storisków, zalewu informacji przeciążających mózg, frustrujących nas treści, życie życiem innych, obcych nam zupełnie osób i zamiast dać się tak zalewać, będziemy szukać tego, czego naprawdę potrzebujemy, a nie dawać się bombardować… I wtedy tu - mam nadzieję - znajdziecie dla siebie to, co jest Wam potrzebne, a nie to, co Was przytłoczy… 

Nie mam szalonych statystyk, ale pokazują, że Ktoś jednak te moje posty czyta. I nie jestem to tylko ja, wracająca do wspomnień z podróży, przepisów, czy różnych perypetii Sagitty. Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś - dziękuję! Naprawdę cieszę się, że tu jesteś…

Maltański zachwyt...

Gdzieś między Europą a Afryką leży wyspa wyjątkowa. Wyspa-państwo z najsłoneczniejszą i najbardziej wysuniętą na południe stolicą europejską, pięknie brzmiącym językiem, z zabytkami starszymi niż piramidy egipskie, dziką przyrodą i uroczymi miasteczkami. Wyspa niewielka, przebogata kulturowo i malownicza krajobrazowo. Zapadająca w pamięć. Przyciągająca jak magnes. 

Malta wita nas po raz pierwszy drugiego dnia 2023 roku (i po raz drugi przedostatniego dnia 2023) przyjemnym morskim klimatem. Jest wiosennie ciepło i delikatnie wilgotno. Tylko bożonarodzeniowe dekoracje w terminalu przypominają nam o tym, że w tej części świata mamy kalendarzową zimę. Kiedy docieramy w okolice "Fontanny Trytona" (w zasadzie Trytonów) na odbywający się tuż obok jarmark bożonarodzeniowy kontrast jest jeszcze większy. Palmy udekorowane świątecznymi światełkami, zapach grzanego wina pomieszany z morską bryzą, świąteczne piosenki rozbrzmiewające z głośników, gdy w powietrzu czuć wiosnę. Chwilę później, spacerkiem, docieramy do naszego hotelu w miejscowości Floriana, w którym czuję się trochę jak Kevin w hotelu "Plaza" w Nowym Jorku (dzięki Bogu nie jestem sama), zostawiamy rzeczy i idziemy przekroczyć po raz pierwszy mury Valletty. 

Oh, Valletto! Jesteś przepiękna. 
Stolica Malty zwana jest "muzeum pod gołym niebem". Jest to najpiękniejsza stolica, jaką do tej pory widziałam (gdyby moje ulubione Sydney było stolicą mogłoby przegrać… W ogóle moja pamięć zapachowa podpowiada mi, że cała Malta pachnie jak Sydney i chyba dlatego tak pokochałam tę wyspę). 

Wspaniale przechadzać się po uliczkach Valletty bez planu i celu. Trafić przez przypadek (podążając za nosem) do nieziemsko pachnącego sklepu i atelier aromaterapeuty, kosmetologa i perfumiarza - Stephena Cordiny. W "Lower Barraka Gardens" podziwiać wspaniały widok na "Grand Harbour" i odpocząć przy fontannie obok pomnika wiceadmirała sir Aleksandra Johna Balla, łapiąc ciepłe promienie popołudniowego słońca i czuć na policzku delikatny wiosenny wietrzyk. W "Upper Barraka Gardens" zjeść lody w oczekiwaniu na odbywające się (dwa razy w ciągu dnia) saluty armatnie w  położonej tuż poniżej ogrodów "Saluting Battery". Zjechać (lub wjechać) windą łączącą górne ogrody z nabrzeżem, przy którym nieraz cumują ogromne wycieczkowce robiące równie ogromne wrażenie. 

Floriana - sympatyczna sąsiadka Valletty. 
W zwanej "Bramą do Valletty" Florianie można znaleźć nie tylko nocleg i wygodną bazę wypadową do zwiedzania Malty, ale też spokój i nieco egzotyki w należących do Uniwersytetu Maltańskiego "Argotti Botanic Gardens". Kawałek dalej znajdują się "Ogrody Floriany" - zielony, zalesiony teren spacerowy (część dobrze utrzymana, część trochę zaniedbana i zaśmiecona - śmieci niestety na Malcie widać bardzo często). 

Podróż w czasie, czyli wizyta w "Ħaġar Qim" i "Mnajdra". 
W tych dwóch położonych obok siebie stanowiskach archeologicznych zachowały się pozostałości megalitycznych świątyń. Pięknie wyglądają te najstarsze zabytki na świecie w otoczeniu zieleni, błękitu nieba i morza. Kto ma szczęście być w kompleksie "Ħaġar Qim" podczas przesilenia letniego, może ujrzeć przez otwór znajdujący się w jednej z absyd głównej świątyni promienie wschodzącego słońca. 

Kolorowe "luzzu" w Marsaxlokk. 
W malowniczej wiosce rybackiej Marsaxlokk unosi się zapach ryb i owoców morza. Znajduje się tu urocza zatoczka, z której rybacy wypływają na połów tradycyjnymi łodziami zwanymi "luzzu". Dzioby tych pięknych, kolorowych i charakterystycznych dla Malty łodzi zdobią  oczy Horusa (lub Ozyrysa).

Przepyszne i świeże owoce morza podaje przesympatyczna obsługa w położonej na promenadzie - z widokiem na zatoczkę i "luzzu" - restauracji "Roots". 

Spacerkiem z Sliema do Saint Julian's. 
Sliema, która dziś jest jednym z najpopularniejszych kurortów na Malcie i - podobnie jak St. Julian’s - centrum życia nocnego, kiedyś była spokojną wioską rybacką. Teraz jest dość zatłoczona i głośna, ale można znaleźć i tutaj spokojniejsze uliczki, które zaprowadzą nas do typowo turystyczej, ale malowniczej "Balluta Bay" z widokiem na kościół "Knisja tal-Karmnu". Po drodze można wpaść do "BeirutBay Takeaway Spot" po coś pysznego do zjedzenia.

Rejs po dwóch portach.
Rejs po dwóch największych naturalnych portach Morza Śródziemnego - Marsamxett i Valletta - oraz po otaczających Vallettę zatokach to jedna z przyjemniejszych atrakcji, jaką warto sobie zafundować będąc na Malcie. Zobaczyć Vallettę z wody, przepłynąć obok jej murów obronnych i fortyfikacji, zobaczyć stocznię, a przy odrobinie szczęścia przepłynąć tuż obok sporych rozmiarów statków wycieczkowych, dla których ta wyjątkowa stolica jest jednym z "ports of call" - przystanków podczas rejsu.


Garść informacji praktycznych.

Transport:
Na położone niecałe 6 km od Valletty lotnisko w Luqa docieramy (dwa razy) z Krakowa. Ryanair ma bardzo dobre połączenia z tą śródziemnomorską wyspą. Lot zajmuje niecałe 2,5 godziny.

Z lotniska bezpośrednio pod mury Valletty kursuje autobus X4 (info na styczeń 2024). Z przesiadkami można dostać się też innym autobusami. Przystanek autobusowy znajduje się tuż po wyjściu z terminala.

My po Malcie poruszaliśmy się transportem publicznym. Korzystaliśmy z Google Maps. Siatka połączeń jest bardzo dobra. Kupiliśmy sobie czterodniową kartę "Explore Flex" (dzieci do lat 4 jeżdżą za darmo). 

Jeśli chcecie wypożyczyć auto, to musicie pamiętać, że na Malcie panuje ruch lewostronny. Musicie o tym też pamiętać poruszając się po ulicach pieszo, czy udając się na przystanek autobusowy.

Nocleg:
My byliśmy dwa razy w tym samym hotelu, położonym bardzo blisko Valletty, w graniczącej z nią Florianie. Rezerwowaliśmy przez booking.com. Byliśmy na przełomie grudnia i stycznia, zależało nam na krytym basenie (chociaż widzieliśmy i takich, którzy korzystali z basenu zewnętrznego). Opcji oczywiście jest sporo. Jeśli ktoś chce poczuć prawdziwy klimat Valletty powinien szukać apartamentu z typowym dla niej kolorowym balkonem, zwanym "Il-gallerija". 

Niezależnie od tego, gdzie będziecie nocować, z dużym prawdopodobieństwem traficie na same angielskie gniazdka, dlatego potrzebujecie przejściówkę z wtyczką typu G.

Atrakcje:
Podczas naszych dwóch pobytów na Malcie mieliśmy okazję poczuć magię okresu świąteczno-noworocznego w ramach odbywającego się tam wydarzenia "Fairyland", czyli atrakcji dla dzieci i dorosłych, jak karuzela, spotkanie ze Świętym Mikołajem,  (diabelskie) "Koło Rudolfa" (z którego można zobaczyć nie tylko Vallettę), czy wydarzenia muzyczne.

Będąc na Malcie warto zobaczyć ją z wody. Można wziąć całodniowe rejsy (w tym na wyspę Comino lub Gozo). My skorzystaliśmy z 1,5 godzinnego rejsu oferowanego przez dobrze oceniane "Luzzu Cruises" - "2 Harbours Cruise", który zdecydowanie polecam. Tutaj więcej informacji o ich rejsach: https://luzzucruises.com/. Wypływają z Sliemy, do której z Valletty najwygodniej dostać się promem: 

Dla naszego trzylatka (a potem czterolatka), ale także dla nas fajną opcją było odwiedzenie "Playmobile Fun Park" (do którego kursuje ten sam co na lotnisko autobus X4). Można kupić na pamiątkę figurkę rycerza Zakonu Maltańskiego. Rodzice, pamiętajcie o zapasowym ubraniu i obuwiu dla swojego dziecka - niebezpieczeństwo zmoknięcia na zewnętrznym placu zabaw. 

Na Malcie (oraz Gozo) znajduje się wiele pozostałości megalitycznych świątyń, niektóre z nich znajdują się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Budowle te zostały wzniesione w okresie 3500–2500 p.n.e. i zaliczają się do najstarszych budowli kamiennych na świecie. Warto przynajmniej jedną z nich odwiedzić. Wrażenie jest przejmujące. 

Lista rzeczy do zrobienia i zobaczenia na Malcie, Gozo i Comino jest długa i bardzo ciekawa. To, co oferuje archipelag Wysp Maltańskich spokojnie zaspokoi gusta tych dużych i małych podróżników, a także miłośników kina, bo wiele produkcji filmowych i telewizyjnych zostało nakręconych właśnie na tych wyspach. Tutaj każdy znajdzie na pewno coś dla siebie: https://www.visitmalta.com/pl/things-to-do-in-malta-and-gozo/.

Kiedy jechać?
Kiedy się chce ;) Zimy są łagodne i przyjemnie wiosenne, super na zwiedzanie. Lata są upalne, mogą być zatłoczone, w związku z czym męczące, ale spokojnie zmarzluchy mogą kąpać się w morzu (i zewnętrznych basenach takich, jak np. "Café del Mar"). My pokochaliśmy Maltę taką grudniowo-styczniową, ale mam nadzieję, że kiedyś zobaczę jej letnią odsłonę.

Dekada, czyli dokładnie dziesięć lat temu...


Kochana Szwajcario! 

Był piątkowy poranek 31 stycznia 2014 roku, kiedy zmęczeni po całej nocy jazdy z Polski przekroczyliśmy Twoją granicę z Niemcami. Od tego dnia miałaś stać się naszym tymczasowym domem. Początkowo myśleliśmy, że będziesz nim przez rok, ale tego poranka wiedzieliśmy już, że będą to minimum dwa lata. Dziś tych lat mija dokładnie dziesięć... 10!

Tego dnia dziesięć lat temu odebraliśmy klucze do mieszkania, 'permity' w lokalnym urzędzie gminy, a kiedy wieczorem kładliśmy się spać w prawie pustym mieszkaniu na odkupionej od poprzedniego najemcy sofie, zadaliśmy sobie pytanie: "Co my zrobiliśmy?". Z biegiem czasu zapełnialiśmy to mieszkanie wożąc przez ponad 4 kilometrowy tunel "Uetliberg" kolejne meble z Ikei, a towarzyszył nam wtedy za każdym razem rozbrzmiewający w radiu kawałek "Jubel" (Klingande). Zapełnialiśmy je stopniowo swoimi rzeczami, łzami tęsknoty za Bliskimi, pamiątkami z podróży. Zadawaliśmy sobie różne pytania. Na niektóre do dzisiaj nie znaleźliśmy odpowiedzi.

Pompowaliśmy z radością materace na przyjazdy naszych Gości, wypychaliśmy lodówkę po brzegi zakupami z Coopa i Migrosa, a potem dopychaliśmy przywiezionymi przez nich darami z Polski. Pokazywaliśmy im Twoje cudne zakątki, Szwajcario, a potem wracaliśmy rozpalać grilla, rozmawiać i śmiać się do łez na naszym ukochanym ogródku. To była przyjemność móc dzielić się z naszymi Bliskimi Tobą.

Poznawaliśmy Cię każdego dnia coraz lepiej. Odkrywaliśmy Twoje naturalne piękno każdego weekendu. Wcale nie tak powolutku zaczęłaś skradać moje serce. Aż w końcu je skradłaś. Zagościłaś w nim na dobre. Przestałaś być 'obczyzną'.

Dziękuję Ci za Twoje piękno, Szwajcario. Za estetykę, która jest mi tak bliska. Za czyste powietrze. Dziękuję za upalne lata, śnieżne zimy, złote i mgliste jesienie, nieziemsko zielone wiosny. Za góry, lasy, jeziora, zuryskie lotnisko, mój ukochany ogród, który gościł Najbliższych. Za cudownych Sąsiadów, którzy stali się naszą Rodziną. Za wspaniałe Osoby, które tu poznałam, życzliwe uśmiechy mijanych na Twoich ścieżkach i ulicach Ludzi. Dziękuję Ci, że dałaś mi poznać Tego, Kto "tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie Go nie ma"...

Dziękuję Ci za najwspanialszy zachód słońca, który ofiarowałaś mi w dniu moich urodzin, kiedy byłam w błogosławionym stanie. Za najpiękniejszy poród, którego bałam się (niepotrzebnie) latami. Dziękuję Ci za to, że podczas okrutnej pandemii nie zamknęłaś nas z naszym Synkiem w czterech ścianach, ale pozwoliłaś nam przebywać na łonie natury. Dziękuję Ci, że stałaś się moim domem. Pięknym, przytulnym i bezpiecznym. 

Kiedy przyjdzie mi Cię opuścić, Kochana Szwajcario, będę płakać jak bóbr i tęsknić potwornie. I będę Cię odwiedzać tak często, jak tylko będę mogła...