Spotkanie...

niedziela, kwietnia 06, 2025 Sagitta's world 1 Comments


Spotkałyśmy się po latach w naszym ulubionym miejscu z widokiem na Beskid Wyspowy. Była sporo przed umówionym czasem. Cała ona. Zawsze lubiła mieć zapas. W swoich ulubionych okularach przeciwsłonecznych. Z rozpuszczonymi włosami. W szpilkach. Szczuplejsza parę kilogramów ode mnie. Sięgnęła do czarnej torebki wyciągając paczkę cienkich papierosów i skierowała ją w moją stronę. 
- Nie, dzięki. Nie palę - powiedziałam. - Rzuciłam, kiedy zaszłam w ciążę. Tak, jak myślałaś.
- Gratuluję! - uśmiechnęła się. - Fajny plecak. 
- Dziękuję. Bardzo wygodny. Szczególnie, kiedy ma się dziecko. 
Popatrzyłam na swoje buty. Płaskie. Nie pamiętam już kiedy założyłam buty na wysokim obcasie. 
- Jak poród? - zapytała z obawą w głosie.
- Wspaniały. Najpiękniejszy. Z widokiem na Jezioro Zuryskie i Alpy. Lepszego nie mogłabym sobie wyobrazić. Nie musisz się bać. 
Chyba nie uwierzyła. 
- Pamiętasz, jak malowałam te góry, kiedy byłam dzieckiem? - spojrzała na nie z sentymentem. 
- Pamiętam. Doskonale pamiętam. Ostatnio malowałam je z Synkiem. Z tego się nie wyrasta - uśmiechnęłam się. 
- Pewnie nie robią aż takiego wrażenia, jak alpejskie szczyty? Nie ma porównania, co? 
- Nie ma. Te są absolutnie wyjątkowe. Ukochane. Nasze… - stwierdziłam. - Ale gdybym miała je porównać, to są równie piękne, jak Góry Błękitne koło Sydney. 
Nie musiałam długo czekać na jej reakcję. 
- Australia! Byłaś? - zapytała z przejęciem. 
- Uhm… Spełniłam nasze podróżnicze marzenie - spojrzałam na jej rozpromienioną twarz. 
- I? O rany! Opowiadaj! - krzyknęła podekscytowana. 
- I widziałam z bardzo bliska Operę. I spałam w namiocie przy najpiękniejszej plaży na świecie „Whitehaven”. I jechałam terenówką po plaży na największej wyspie piaskowej. I tuliłam kangury. I… I opisałam to wszystko na swoim blogu. 
- Na blogu? Swoim? Opisałaś? - zamyśliła się. - A myślisz, że polonistka z liceum to czytała? 
Popatrzyłyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem. Chociaż kiedyś na lekcjach polskiego nie było wcale tak do śmiechu. Przynajmniej nie od drugiej klasy, kiedy spadło się z mocnej czwórki na koniec pierwszej klasy, na słabą dwóję tylko dlatego, że wyszło na jaw, że nie chodzi się w niedzielę do kościoła. 
- Myślę, że w połowie pierwszego czytanego zdania powiedziała pod nosem „Siadaj, pała!” - powiedziałam rozbawiona. 
- Na bank! A propos banku. Jak się żyje w kraju, w którym wszystko jest pewne jak w nim? 
- Hmm... Z jednej strony nienajgorzej, skoro minęło już jedenaście lat od przeprowadzki… - zamyśliłam się. 
- A z drugiej? 
- A z drugiej rozkrok między Polską, a Szwajcarią staje się czasem bardzo bolesny. Szczególnie, kiedy pojawia się dziecko, a czas mija nieubłaganie. Albo kiedy pandemia zamyka granice, a izolacja staje się wielowymiarowa. 
- Pandemia? - zdziwiła się. 
- Tak. Rok 2020 przyniósł wirusa, który zamknął w domach całą ludzkość. Świat się skurczył do czterech ścian, w których pachniało płynem dezynfekującym i chlebkiem bananowym. I tęsknotą za Bliskimi… A potem wszystko znowu zaczęło być, jak dawniej. Na niebie z powrotem pojawiły się smugi kondensacyjne, wróciły uściski i świat bez masek na twarzach. Przynajmniej tych widocznych gołym okiem… 
Widziałam, że próbuje sobie to wszystko wyobrazić. 
- Znowu można było przemieszczać się po świecie - kontynuowałam. - I na początku z tego korzystałam, chcąc nadrobić zaległości w pokazywaniu świata Małej Istocie. Ale potem pojawił się lęk - zatrzymałam się. 
Czekała spokojnie. 
- Uwierzysz, że odwołałam podróż do Meksyku w mniej niż dobę od zakupu biletów?
- Żartujesz?! - w to było jej chyba nawet trudniej uwierzyć niż w ten piękny poród. 
- Tak. Za bardzo się bałam. Chyba poczucie odpowiedzialności mnie przerosło. I ten świat, za którym tak tęskniłam w czasie pandemii stał się dla mnie zbyt niebezpieczny.  
Oszczędziłam jej już informacji o wojnie w Ukrainie. I najgorszych trzech miesiącach bólów głowy w życiu. Zza chmur wyszło słońce. Założyłam swoje ulubione Ray-Ban’y. Spojrzałam na jej okulary. Ona jeszcze nie wiedziała, że będzie patrzyła przez nie na wiele zachwycających krajobrazów, ani że za parę lat porwie je nurt rzeki Reuss razem z ulubionymi sandałami i australijskim kapeluszem Męża, kiedy wypadną z kajaka wprost do przerażającej kipieli pełnej podwodnych gałęzi i będzie myślała, że to koniec. Na szczęście będzie mogła kupić inne, które też bardzo polubi. 
- Pamiętasz, jak złamał Ci się obcas przed koncertem Grupy MoCarta? - zapytałam, spoglądając na jej buty. 
- Dobrze, że przed, a nie nie po wejściu na scenę, jak miałam ich zapowiadać. Skradłabym im show - zaśmiała się. 
- Fajne to były czasy, co? 
- Uhm… 
- Nie wiem, jak mogłam wtedy narzekać na brak czasu i zmęczenie. A propos czasu. Muszę lecieć. Ale bardzo chciałabym spotkać się z Tobą znowu. 
- Ja z Tobą też. Dziękuję, że przyjechałaś. 
- Wiesz… Polubisz brukselkę - rzuciłam, ściskając ją mocno na do widzenia. 
- Fuj! W to, to Ci na pewno nie uwierzę. 
- W to nie musisz. Ale wierz w siebie. Nigdy nie przestawaj. I nie bój się. Będzie mi łatwiej. 

Wiedziałam, że mnie nie posłucha…

1 komentarz :

  1. Genialne i czemu wyciskasz łzy na minutę przed wejściem do roboty 😭

    OdpowiedzUsuń